1 Korpus Pancerny
Po paru dniach od promocji, pod koniec maja 1945 roku, pojechaliśmy pociągiem do Warszawy, a potem — po przesiadce — do Kalisza, gdzie w lasach stacjonował 1 Korpus Pancerny(1). Podczas przesiadki w Warszawie, maszerowaliśmy czwórkami, idąc z Warszawy Wschodniej przez most pontonowy. Przechodząc ulicą Marszałkowską, zostaliśmy określeni przez stojących na chodnikach młodych ludzi tymi słowy: „Ubrali ruskich w polskie mundury i pokazują nam oficerów polskiego wojska”. Wraz z kilkoma kolegami nie wytrzymaliśmy i odpowiedzieliśmy im: „Nie może być! A ty, bohaterze, co robisz? Dlaczego nie służysz w wojsku?”. To się działo już po zakończeniu wojny, które miało miejsce 9 maja 1945 roku.
Do Kalisza dojechaliśmy rano. Z dworca udaliśmy się do sztabu 1 Korpusu Pancernego. Przed budynkiem sztabu panował duży ruch, samochody podjeżdżały i odjeżdżały. Otrzymaliśmy przydział do 3 batalionu w 3 brygadzie pancernej. Sztab batalionu mieścił się w lesie. Udaliśmy się tam piechotą, a prowadził nas oficer polityczny sztabu korpusu w randze majora. Pamiętam, jak mówił nam, że wojna się skończyła, ale możemy się spotkać z rozprężeniem dyscypliny itp. Było nas siedmiu świeżo upieczonych oficerów. Do batalionu dotarliśmy przed zachodem słońca. Nikt się nami specjalnie nie zainteresował oprócz kucharza, który powiedział: „Nu ka rybiata, podchodzicie pokuszać”. Pamiętam, że ppor. Olechnowicz — chłopak z Lublina — obruszył się na to, ale ja powiedziałem: „Koledzy, dyscyplina dyscypliną, a trzeba coś zjeść”.
Całą noc przespaliśmy pod krzakami i dopiero rano, po śniadaniu, zameldowaliśmy się do dowódcy kompanii st. lejt. Pletniowa. Był to oficer radziecki, który nie umiał nic mówić po polsku. Dowódcami plutonów byli jednak już polscy oficerowie. Była to 3 kompania 3 batalionu 3 Drezdeńskiej Brygady Pancernej w 1 Korpusie Pancernym.
Pamiętam, po około dwóch tygodniach pobytu w lesie, kiedy spałem po powrocie nad ranem z zabawy w jednej z okolicznych wiosek, około godziny 4:00 lub 5:00, zbudził mnie sygnał alarmu. Spałem w ziemiance razem z dowódcą plutonu. Zerwałem się i próbowałem obudzić dowódcę, porucznika, którego nazwiska już nie pamiętam, mówię mu, że alarm, a ten do mnie: „Odczep się”. Nie poddawałem się jednak, więc w końcu się obudził i zarządził: „Alarm, do parku czołgowego, do maszyn”. Miałem już przydzielony swój czołg — T-34, więc szybko doprowadziłem go do gotowości marszowej. Nasz pluton — w liczbie trzech czołgów — podjechał do kolumny bodajże o 5:00 rano. Tam zobaczyłem następującą scenę: dowódca kompanii, st. lejt. Pletniow, z rewolwerem w dłoni krzyczał do mechanika: „Czego maszyna nie gotowa?!”. A mechanik również trzymał pistolet w dłoni. Włączyłem się, aby zażegnać awanturę. Do mechanika powiedziałem: „Czyś ty zwariował, na dowódcę broń podnosisz?”. Ten mi odpowiedział: „Odczep się, co chcesz ode mnie”. Z kolei do dowódcy kompanii powiedziałem: „Towarzyszu dowódco, dam swoją załogę i maszyna będzie gotowa za pół godziny”. Stałem tak między nimi, a po chwili st. lejt. Pletniow schował swojego „nagana”(2) do kabury i odpowiedział: „Ładna”(3). Po 40 minutach czołg dowódcy kompanii wjechał na czoło kolumny. Zdążyliśmy w sam raz, bo 5 minut później kolumna ruszyła.
Jechaliśmy na południe. Nie wiedzieliśmy niczego konkretnego. Po drodze widziałem kolumny Niemców(4). Po minięciu granicy z 1939 roku, widziałem, jak Niemcy chowali się za firankami. Pod wieczór dojechaliśmy do okolic Częstochowy. Tam również napracowałem się przy naprawie czołgu. Następnego dnia udaliśmy się w kierunku Gliwic. 3 Brygada zatrzymała się na wysokości poczty na ulicy Dworcowej. Natychmiast zostaliśmy otoczeni rodakami, którzy wyrażali swoją radość z pojawienia się polskiego wojska. Było to chyba pomiędzy 15 a 18 czerwca 1945 roku.
Wśród rodaków znaleźli się i tacy, którzy zaczęli nas „uświadamiać” na swój sposób. W odpowiedzi powiedziałem im: „Szkoda czasu, nie trafiliście pod wskazany adres” — i z uśmiechem na ustach odszedłem. Trafiłem jednak na mężczyznę, który był Lubelakiem i już bez polityki zaprosił mnie na obiad, a gdy dowiedział się, że ja też jestem z tych stron, to postawił pół litra do obiadu. Po 20 minutach, gdy wróciłem z rynku, nie zastałem już ani swojej kompanii ani batalionu. Wskoczyłem do samochodu z 4 Brygady Pancernej i tak dojechałem prawie że do Rybnika. Gdy kolumna się zatrzymała, wówczas pomaszerowałem szybko do przodu. Spóźniłem się o 2 minuty na zbiórkę. Starszy lejtnant Pletniow zapytał mnie, gdzie byłem, a ja mu odpowiedziałem, że spotkałem „ziemlaka” i musiałem z nim wypić. Popatrzył na mnie i kazał stanąć w szeregu.
Nasza 3 Brygada Pancerna zatrzymała się przed Rybnikiem na parę dni, po czym około 20 lub 22 czerwca, na odprawie, dowiedziałem się, że udajemy się na Zaolzie, na stronę czeską. Wszystkie sygnały zostały omówione. W kolumnie marszowej, działami do przodu, w sobotę 23 czerwca 1945 roku ruszyliśmy na Czechosłowację(5). Dowódca brygady powiedział: „Prikaz nada wypełnić, ogień otwierać po moim rozkazie”. Ja zostałem oficerem dyżurnym w naszym 3 Batalionie. Po drodze wyjechali nam naprzeciw pogranicznicy Armii Czerwonej. Nasz batalion zatrzymał się w Jastrzębiu-Zdroju — była to miejscowość letniskowa. Zajęliśmy wille na kwatery, a ja wystawiłem ubezpieczenie od strony czeskiej. Około godziny 21:00 rozwinąłem łączność i tak mi zszedł czas, że nie zdążyłem nawet zjeść kolacji. O godzinie 23:00 zdałem służbę i poszedłem spać na głodnego.
W niedzielę rano, o godzinie 10:00, nadleciał samolot U-2(6) i zrzucił meldunek. Staliśmy wówczas na zbiórce i po paru minutach, dowódca brygady powiedział, że otrzymaliśmy rozkaz, aby nie wkraczać na teren Czechosłowacji i że zajmujemy ten rejon, przystępujemy do naprawy maszyn oraz że przyjmujemy służbę na granicy, bez czołgów. W poniedziałek nasza kompania objęła stanowisko w strażnicy we wsi leżącej na granicy, która biegła wzdłuż rzeki Olzy. Oficerowie mogli przebywać na kwaterach. Ja trafiłem do młodego małżeństwa. Ich dom był oddalony około 400 metrów od wioski w stronę rzeki.
Na granicy przebywaliśmy nieco ponad dwa tygodnie. Chodziłem na patrole oraz zasadzki przy przejściach granicznych. Tam, w strażnicy, rozpocząłem naukę tańca, po przebytej wcześniej chorobie żołądka. Pani, u której mieszkałem na kwaterze, była patriotką. Pochodziła z miasta i skończyła gimnazjum przed wojną. Wyszła za rolnika i miała czteroletnią córeczkę. Codziennie dostawałem mleko i śmietanę. Rozmawialiśmy dość często. Polubiła mnie i miała do mnie zaufanie. Pewnej nocy wróciłem po służbie około godziny drugiej w nocy. Spałem wówczas w kuchni, jednak dziewczyna, pracująca jako pomoc przy gospodarstwie powiedziała mi, że mam iść do pokoju i że będę spał z państwem. Pierwsza noc tam spędzona była dość dziwna i dwuznaczna. Następne przeszły już normalnie.
W lipcu, trzeciej oraz czwartej brygadzie wyznaczono miejsce postoju w Opolu. W drugiej połowie miesiąca, bodajże 25 lipca, odbyła się uroczystość święta jednostki 1 Korpusu Pancernego. Przybył do nas wówczas gen. Popławski(7). W tamtym czasie dostałem pomoc w postaci nowego munduru gabardynowego, 5000 zł gotówki oraz wykrojoną skórę na buty saperki. Przysłał to wszystko poprzez plutonowego mój brat Czesław. Wrócił on już w tym czasie z Akademii Moskiewskiej i był zastępcą dowódcy do spraw liniowych 37 Pułku Piechoty. W sierpniu spędziłem urlop w Fordonie(8) i Bydgoszczy. W kompanii byłem co prawda na etacie dowódcy czołgu, ale nie otrzymywałem pensji, tylko samo wyżywienie.
Lata 1946-1953. Z miejsca na miejsce
11 grudnia 1945 roku wyjechałem do Modlina na KDO(9) Broni Pancernej i przebywałem tam do 22 stycznia 1946 roku. Następnie wyjechałem do Bydgoszczy, do Oficerskiej Szkoły Samochodowej jako dowódca plutonu remontowego samochodów i byłem tam do końca lutego. Kwaterę miałem prywatną. Mieszkałem u pani Moroszowej, wdowy po kolejarzu, którego Niemcy wykończyli w styczniu 1945 roku. Do egzaminów komisyjnych podchodziłem w grupie 8 kandydatów. W sumie z 28 oficerów czołgistów przyjęto nas czterech. Przez cały czas pobytu tam byłem dowódcą plutonu remontowego. Trudni ludzie, weterani pofrontowi, na dodatek faworyzowani przez niektórych dowódców. Dyscyplina bardzo słaba. Na pobudkę początkowo nie reagowali w ogóle. Zastępca dowódcy, kapitan ds. politycznych był tam niemile widziany. Przykładowo ktoś napisał na ścianie: „Błażejewskiemu wejście wzbronione”. Mimo wszystko po tygodniu systematycznego zwiększania wymagań, dałem sobie w końcu z nimi radę.
Na koniec lutego zostałem wezwany do komendanta szkoły, który mi powiedział, że mu przykro, ale muszę odejść, bo etat dowódcy plutonu remontowego jest podoficerski. Żołnierze i paru podoficerów żałowało, że odchodzę, ale w wojsku „rozkaz nie gazeta”. Nazajutrz, tj. 1 marca, pojechałem pociągiem do Koszalina i otrzymałem przydział do Batalionu Samochodowego w II Okręgu Wojskowym(10). Dowództwo Okręgu znajdowało się wówczas w Koszalinie, jednak w październiku ponownie przeniesiono je do Bydgoszczy, a Oficerską Szkołę Samochodową do Koszalina.
W Koszalinie bardzo miło spędziłem czas. W plutonie miałem około 30 samochodów — zarówno osobowe, jak i ciężarowe. Pierwsze były do użytku dla oficerów, a wśród drugich mieliśmy takie marki jak Studebaker, Dodge i Chevrolet. Dowódcą mojej kompanii był por. Zielnik. Praca była ciekawa, jak również interesujący byli ludzie, z którymi pracowałem — starzy kierowcy. Samochody ciężarowe wysyłane były po prowiant do magazynów w Łodzi i dalej. Każdy chciał jechać, bo taki wyjazd to był zarobek. Zdarzało się jednak czasem, że kierowcy rozrabiali. Ja natomiast, przy pomocy kolegi, poznałem pochodzącą spod Warszawy Stenię, która mieszkała z drugą dziewczyną — Basią. Starszy ode mnie o dwa lata kolega, ożenił się z tą Basią. Ja jednak nie myślałem jeszcze o żeniaczce. W tamtym okresie dostałem też następujące odznaczenia: Medal Zwycięstwa i Wolności(11), Srebrny Krzyż Zasługi(12) oraz radziecki medal „Za pobiedu nad Germanią”(13).
W październiku, wyjechaliśmy całym batalionem do Bydgoszczy, wskutek przeniesienia tam dowództwa Okręgu Wojskowego Nr II. Zamieszkałem ponownie u pani Moroszowej, gdzie poznałem mieszkającą niżej od niej sąsiadkę — Lusię Bączkowską. Do Koszalina wyjechałem jeszcze raz, chyba w listopadzie, do Steni, która mieszkała już z inną koleżanką. Potem jeszcze się z nią widziałem jeden raz, w marcu 1947 roku w Warszawie. Stenia wyszła za mąż za oficera, ale o tym powiedział mi dopiero w 1950 roku kolega z Koszalina podczas szkolenia w Pile. Po Wigilii 1946 roku pojechałem w odwiedziny do Świecia, gdzie mieszkały moja mama oraz siostra Stasia, wówczas już zamężna. Jechałem Willysem(14), którym wiozłem około 300 kilogramów węgla. Noc była zimna, a Willys — samochód terenowy — miał dach z brezentu.
Marek — pierwszy syn Stasi — urodził się jeszcze zanim przyjechałem. Po przyjeździe zapytałem mamę, jak poród, a ona powiedziała: „Stasia może rodzić jak z rękawa”. Razem z mamą mieszkała jej siostra — Fela Kowalska. Zajmowały willę, w której były 3 duże pokoje, spora kuchnia, łazienka oraz przestronna weranda. Na górze dwa pokoje z kuchnią zajmował major Piskunow(15), który był szefem sztabu w 35 czy 42 Pułku Piechoty. Mój brat Czesław w tym okresie był już chyba oficerem operacyjnym w stopniu kapitana w 1 Dywizji Piechoty w Warszawie(16).
W Bydgoszczy mieszkałem do kwietnia 1947 roku. Od 17 kwietnia 1947 do 28 lipca 1948 roku służyłem z kolei w dywizjonie artyleryjskiego rozpoznania pomiarowego w Gnieźnie na stanowisku oficera samochodowego. Gniezno było w tym czasie niewielkim miastem. Stacjonowała w nim wówczas 12 Brygada Artylerii Ciężkiej, w skład której wchodził mój dywizjon. Zamieszkałem prywatnie u kolejarza, na ulicy Wrzesińskiej. Właściciele mieszkali na piętrze, a dół był wynajmowany. W jednym pokoju mieszkała wdowa z córeczką, w drugim ja, a w trzecim milicjant z żoną. Do koszar miałem niedaleko. Dowódcą dywizjonu był mjr Szkiełko, szefem sztabu kapitan Dorofiejew — radziecki oficer, a dowódcą baterii dźwiękowej(17) był por. Sokołow, również Rosjanin. W Gnieźnie życie płynęło na służbie w koszarach oraz życiu pozasłużbowym. Było wówczas wiele okazji do wypicia i spotkań towarzyskich. Najczęściej spotykaliśmy się na mieście, w restauracji Polonia. W dywizjonie zżyliśmy się. To był bardzo dobry kolektyw oficerów w służbie i życiu koleżeńskim. Większość oficerów była kawalerami. U moich gospodarzy mieszkały również dwie córki. Młodsza chodziła jeszcze do szkoły, a starsza była w wieku 20 lat. Pamiętam, że gdy z nią więcej rozmawiałem, to dostawałem kawę z mlekiem, a jeśli rzadziej, to tylko czarną, jeśli poprosiłem.
11 października 1947 roku w Poznaniu odbyła się promocja na oficerów samochodowych. W tej uroczystości brała udział również nasza 12 Brygada Artylerii Ciężkiej. Mnie przypadła rola oficera porządkowego. Miałem okazję zobaczyć przybyłych gości — prezydenta Bieruta i marszałka Michała Rolę-Żymierskiego.
W Gnieźnie zdarzyła mi się następująca historia. Poznałem Marysię — córkę gospodarzy, która przyjechała z Poznania. Poprosiłem ją na zabawę na mieście, organizowaną przez 67 Pułk Artylerii. Udaliśmy się tam w czwórkę, w towarzystwie kpt. Dorofiejewa i por. Sokołowa. Na miejscu, gdy moi starsi koledzy trochę wypili, stanąłem w obronie por. Sokołowa, który przy bufecie wdał się sprzeczkę z kapitanem „Informacji”(18). Powiedziałem temu kapitanowi, aby zostawił w spokoju mojego kolegę. Stało się jednak tak, że poskarżył się on swojemu szefowi, majorowi i doszło do draki. Po prostu koniecznie chciał mnie zatrzymać. Kpt. Dorofiejew stanął z kolei w mojej obronie, ale ja dla zażegnania konfliktu udałem się do aresztu „Informacji”, który znajdował się na terenie pułku. W gruncie rzeczy, jak się później zorientowałem, chodziło o pannę Marysię, która była ładną dziewczyną i spodobała się majorowi. Krew mnie zalewała, ale byłem bezsilny, siedząc w areszcie.
Rano zażądałem, żeby mnie zaprowadzić do szefa. Była niedziela, a mnie wypuszczono o 10:00 rano. Skończyło się jednak tak, że razem z kapitanem i majorem „Informacji” zjedliśmy we trzech dobry obiad i wypiliśmy litr wódki. Major zaproponował, abyśmy z nim pojechali do Poznania, gdzie on udał się do kolegi, a my z kapitanem zwiedziliśmy Targi Poznańskie. Od tamtej pory, major, gdy mnie spotykał na mieście, to oferował podwiezienie autem do dywizjonu. Podejrzeli to bracie Kupracze — dwaj dowódcy plutonów. Zwłaszcza jeden z nich, Józio, mówił mi potem: „Jaki z ciebie AK-owiec, że współpracujesz z Informacją”. Szybko jednak się przekonali, że to był tylko przypadek.
W 1948 roku, część dywizjonu była na poligonie w Nowej Dębie, a część na poligonie toruńskim. Musiałem tam jechać na kontrolę. Większość przebywała w Toruniu i ja również tam się udałem. Z forsą było wówczas krucho. Przy jednym ze spotkań wyjąłem zegarek kieszonkowy i wiele się nie namyślając, dałem go na przepicie. Impreza trwała całą noc i było bardzo wesoło. Musiał nas uspokajać oficer dyżurny, ale wiele nie wskórał z rozbawionymi pomiarowcami.
W sierpniu nastąpiła reorganizacja dywizjonu, a ja, po rozliczeniu, pożegnałem się z kolegami. Najprzyjemniejsze czasy młodzieńcze — młodego oficera — spędziłem jako podporucznik. Przez dwa miesiące byłem w dyspozycji departamentu kadr. Niestety, wpisali mi do akt, że piję... W końcu dostałem przydział do 1 Pułku Czołgów(19) i tak po raz trzeci znalazłem się w Modlinie.
Przyjechałem tam gdzieś w okolicach 10 października. Byłem bez pieniędzy i nikt nie chciał mi nic pożyczyć, ale jakoś przeżyłem do końca miesiąca. Tutaj spotkałem znanego mi z 3 plutonu w podchorążówce Jana Szpilewskiego. Później zaprzyjaźniłem się z innymi kolegami.
Od stycznia do końca marca 1949 roku przebywałem w Olsztynie, gdzie byłem wykładowcą na kursie kierowców. Był to czas bardzo pracowity, jednak odbyło się również i kilka spotkań towarzyskich na zabawach. W kwietniu 1 Pułk Czołgów został przeniesiony do Malborka. Właśnie tam, pod koniec grudnia 1949 roku, poznałem Irenę Stalską, moją obecną żonę. Poznaliśmy się na zabawie sylwestrowej w lokalu nad Nogatem. W lutym 50 roku poznałem rodziców Ireny: Emilię i Zygmunta Stalskich(20). Była to uczciwa i porządna rodzina. Polubiłem ich, a oni polubili mnie. Każdą niedzielę, o ile tylko nie miałem służby, spędzałem w towarzystwie Ireny i jej rodziców. Czułem się tam bardzo dobrze. Polubiłem Irenkę.
1 maja 1950 roku, Irena wraz z siostrami odprowadziły mnie na transport kolejowy, którym wyjechałem na obóz wojskowy — już po raz drugi — do Drawska. Ponownie służbowo musiałem wyjechać w październiku. Nie wiedziałem wówczas, po co. Myślałem, że to na akcję wykopkową, a może przeciw „bandom”. Jak się okazało, było to związane z akcją wymiany pieniędzy. Operacja przeprowadzona była w pełnej tajemnicy — do ostatniej chwili nic nie wiedzieliśmy i dopiero z komunikatu radiowego dowiedziałem się o co chodzi(21). Po raz czwarty już znalazłem się wówczas w Modlinie.
Powróciłem do Malborka pod koniec pierwszej dekady listopada. Pamiętam, że była to sobota. Sprawdzałem sprzęt samochodowy w garażu, kiedy dostałem telegram: „Przyjeżdżaj, mama nie żyje — Stasia”. Zatkało mnie. Wiedziałem, że mama jest po operacji i że choruje. Miałem zamiar w niedzielę pojechać, odwiedzić ją w szpitalu w Bydgoszczy. Musiałem zmienić się na twarzy po otrzymaniu telegramu, bo któryś z podoficerów zapytał: „Co się stało, panie poruczniku?”. Odpowiedziałem, że zmarła mi mama. Na to on: „Zostaw pan tę robotę, idź do dowódcy i jedź. My sami dokończymy”. Wydałem dyspozycje i jeszcze w ten sam dzień pojechałem do Bydgoszczy.
Przy pochówku mamy obecny był ksiądz, bo była ona religijna i wierząca. Tak było trzeba zrobić. Śmierć matki przeżyłem boleśnie. Doznałem wówczas dużo ciepła, serdeczności i zrozumienia od przyszłej teściowej — Emilii Stalskiej, no i od przyszłej żony, Irenki.
W kwietniu 1951 roku zostałem skierowany na Kurs Doskonalenia Oficerów do Oficerskiej Szkoły Samochodowej w Pile. Skończyłem kurs pułkowy i dywizyjny w październiku 1951 roku. Pod koniec tego samego miesiąca przyjechałem do Malborka. Zasadniczo nie utrzymywałem już kontaktów z Irenką, ale spotkałem ją na ulicy. Widocznie los tak chciał — takie było przeznaczenie. Listopad 51 roku spędziłem na urlopie w Zakopanem, Krakowie, Czułowie i w Świeciu. W grudniu 1951 roku otrzymałem przydział do 159 Pułku Artylerii Ciężkiej 1 Korpusu Piechoty w Choszcznie. Miasto było zniszczone w 90%. Koszary położone były w odległości około 2 kilometrów od dworca kolejowego. W ich obrębie uszkodzone były jedynie budynki garażowe. Po drugiej stronie drogi stacjonował Pułk Artylerii Lekkiej i Dywizjon Przeciwpancerny. Koszary znajdowały się poza miastem, wśród pól. Tutaj przebywałem i pracowałem do grudnia 1953 roku. Były to dwa lata ciężkiej, wytężonej pracy. Opłaciło się to jednak, ponieważ po wielu zabiegach i trudnościach, w październiku 1953 roku otrzymałem awans do stopnia kapitana.
Lata 1951-52 były dla mnie przełomowe, gdyż ożeniłem się i wziąłem ślub kościelny z Ireną Stalską(22). Irenka mieszkała u rodziców w Malborku, a ja raz w miesiącu do niej dojeżdżałem. Pobyt w Choszcznie wzbogacił moje doświadczenie fachowe, gdyż służyłem tam jako pomocnik dowódcy do spraw technicznych. Bardzo dobrze pracowało mi się z moim dowódcą, majorem Szuprowskim. Odbudowałem trzy garaże, postawiłem budynek punktu kontrolnego, ogrodziłem park samochodowy i artyleryjski. Różnie bywało w Choszcznie, ale w sumie było dobrze. Tutaj również spotkałem kolegów z Dywizjonu Pomiarowego, porucznika Kosno i kapitana — dowódcę tegoż dywizjonu oraz jego szefa sztabu.
W 1952 i 1953 roku również życie towarzyskie było przyjemne. Uczestniczyłem we wszystkich zabawach. Nie mówiłem, że jestem żonaty do chwili, gdy na Sylwestra 1952 roku przyjechała moja żona. Wówczas przestałem udawać kawalera — w przenośni.
18 sierpnia 1952 roku urodził się mój pierwszy syn, Waldemar Włodzimierz. Przyszedł na świat w Malborku. Miałem już co prawda przydzielone mieszkanie — dwa pokoje z kuchnią, jednak rodziny jeszcze nie sprowadzałem. Oddałem je w styczniu 1953 roku, ale już w kwietniu dostałem inne, również dwupokojowe. Żonę i syna sprowadziłem z końcem kwietnia. Wkrótce potem, 1 maja, musiałem wyjechać na poligon, gdzie pozostawałem do 25 września. Było tam ciężko, gdyż przyjechaliśmy do lasu i wszystko trzeba było wybudować od podstaw. Jedynie stołówka była już gotowa. Byłem jednak młody, zdrowy, pełen życia i zaangażowania w pracy.
W 1952 roku, organizacja partyjna przyjęła mnie na członka PZPR. W maju, żona wraz z synem wyjechała do Malborka i wróciła dopiero we wrześniu, po moim powrocie z poligonu. Postawiłem pułk na nogi. Otrzymałem wówczas dwóch oficerów jako uzupełnienie. Podlegało mi ich w sumie trzech — dwóch w dywizjonach i jeden w plutonie naprawczym. Jako oficer byłem pracowity, dostawałem nagrody pieniężne. Po pierwszym poligonie, mimo że pułk nawalił w strzelaniu, dostałem jako nagrodę aparat radiowy. Trzeba przyznać, że marszałek Rokosowski dbał o to, żeby kadrze oficerskiej dobrze się żyło. Tymczasem oprócz różnych innych trudności politycznych (był to okres „zimnej wojny”), również sprawa rozwoju naszego kraju pod względem gospodarczym nie miała się najlepiej. Był to czas trudny, bo sterowano państwem na wzór radziecki. Na zajęciach przerabialiśmy zagadnienia z 5-latki radzieckiej.
Mimo że tego nie ukrywałem, szukano dziury w całym przez to, że byłem w Armii Krajowej. „Informacja” deptała mnie i wielu innym oficerom po piętach. Ta przeszłość wciąż przeszkadzała mi w awansie.
Pod koniec 1953 roku trafił do nas nowy szef sztabu pułku, mjr Jankowski — bardzo przyzwoity oficer. Pracowało mi się z nim bardzo dobrze, jednak krótko, bo jedynie 1,5 miesiąca. Z poprzednim szefem sztabu nie zawsze się zgadzałem.
Przypisy:
- 1 Drezdeński Korpus Pancerny został sformowany w okresie od lipca do września 1944 roku w Berdyczowie, a następnie w rejonie Chełma jako 1 Polski Korpus Czołgów. Brał udział m.in. w bitwie o Berlin, operacji łużyckiej, bitwie pod Budziszynem i operacji praskiej. 5 października 1945 roku rozformowano dowództwo korpusu oraz część oddziałów.
- Rewolwer Nagant wz. 1895, przyjęty w Rosji jako podstawowa broń krótka jeszcze przed pierwszą wojną światową. W trakcie II wojny światowej stopniowo wypierany przez pistolet TT, a później również pistolet Makarowa. Proces ten był jednak powolny i ostatnie sztuki Nagantów zdarzały się na wyposażeniu nawet w latach 80.
- Po rosyjsku ладно — dobra, niech będzie, w porządku.
- Prawdopodobnie chodzi o maszerujących Niemców, być może rozbrojonych żołnierzy czy jeńców.
- W 1945 roku doszło do konfliktu granicznego między Polską a Czechosłowacją. Konflikt dotyczył spornego Zaolzia oraz obszarów na południu Dolnego Śląska, m.in. Kłodzka oraz Raciborza. 10 czerwca 1945 roku granicę polsko-czechosłowacką w Chałupkach przekroczył czechosłowacki batalion piechoty wspierany przez pluton czołgów i dwa plutony wojsk zmotoryzowanych. W odpowiedzi Marszałek Michał Rola-Żymierski wysłał na granicę 1 Korpus Pancerny oraz 2 Armię. Dochodziło do strzelanin (głównie w powietrze) oraz wzajemnego rozbrajania się przez oddziały, ale nikt nie zginął. Konflikt został częściowo załagodzony po interwencji ZSRR, ale sytuacja była napięta aż do 10 marca 1947 roku, kiedy to podpisano z Czechosłowacją układ o przyjaźni i wzajemnej pomocy. Ostateczny przebieg linii granicznej został ustalony dopiero w 1958 roku.
- Polikarpow Po-2, zwany w Polsce czasem „Kukuruźnikiem”. Do 1944 roku nosił oznaczenie U-2.
- Oficer radziecki polskiego pochodzenia. We wrześniu 1944 został skierowany do Wojska Polskiego w stopniu generała majora. W czerwcu 1956 dowodził oddziałami wojska tłumiącymi wystąpienia robotnicze w Poznaniu. 20 listopada 1956 powrócił do ZSRR, gdzie spędził już resztę życia.
- Fordon jest dzisiaj dzielnicą Bydgoszczy, ale do 1973 roku był samodzielnym miastem.
- Kurs doskonalenia oficerów.
- Okręg Wojskowy Nr II — Pomorze. W 1954 roku przemianowany na Pomorski Okręg Wojskowy.
- Medal Zwycięstwa i Wolności 1945 — wydany „w celu upamiętnienia zwycięstwa Narodu Polskiego i Jego Sprzymierzeńców nad barbarzyństwem hitlerowskim i triumfu idei wolności demokratycznej oraz dla odznaczenia osób, które swoim działaniem lub cierpieniem w kraju lub zagranicą w czasie do 9 maja 1945 roku przyczyniły się do tego zwycięstwa i triumfu”.
- Krzyż Zasługi nadawany jest od 1923 roku osobom zasłużonym w pracy zawodowej lub w działalności społecznej.
- Medal „Za zwycięstwo nad Niemcami w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej 1941–1945”.
- Willys MB, potocznie znany jako „jeep”.
- Możliwe, że chodzi o Michaiła Stiepanowicza Piskunowa, radzieckiego oficera, w późniejszym okresie generała-majora i dowódcę 28 Dywizji Zmechanizowanej Gwardii.
- Szefem sztabu 2 Pułku Piechoty w strukturach 1 DP Czesław był w pierwszej połowie 1946 roku. Pod koniec 1946 roku był już dowódcą 6 pp w 2 DP i miał stopień podpułkownika.
- Bateria rozpoznania dźwiękowego — pododdział rozpoznania artyleryjskiego, którego podstawowym zadaniem jest określenie celów zdradzających się dźwiękiem o odpowiednim natężeniu. [Cyt. za Wikipedią]
- Chodzi o oficera Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, tzw. „Informacji Wojskowej” – organu kontrwywiadu wojskowego działającego w RP/PRL w latach 1944-1957. Początkowo kadry „Informacji” stanowili oficerowie radzieckiego Smierszu, potem stopniowo zastępowani przez obywateli polskich.
- 1 Warszawski Pułk Czołgów. W 1949 roku wchodził w skład 16 Dywizji Pancernej.
- Stalscy również pochodzili z Wołynia — z miasta Łuck (około 70 km od Kowla), które przed wojną było stolicą województwa.
- Druga reforma walutowa w powojennej Polsce była przygotowywana w pełnej tajemnicy i wprowadzona pod osłoną wojska z obawy przed zamieszkami. Pieniądze wymieniano w proporcji 100 starych złotych na 3 nowe złote dla depozytów bankowych, cen i pensji, natomiast gotówkę wymieniano w proporcji 100 do 1 złotego, co stanowiło zawłaszczenie przez państwo większości gotówki znajdującej się w rękach obywateli. Władze uzasadniały reformę chęcią pozbawienia pieniędzy „kapitalistów, prywaciarzy i spekulantów”. W tym celu przygotowano również ustawę o zakazie posiadania walut obcych, monet złotych, złota i platyny oraz o zaostrzeniu kar za niektóre przestępstwa dewizowe z 28 października 1950 roku.
- Miało to miejsce 13 kwietnia 1952 roku.