Śniła mi się dziś pędząca wataha wilków, opływająca mnie jak rzeka samotny kamień. Bałam się, a jednocześnie czułam pełen szacunku zachwyt. Wilki różnej wielkości i wieku, duże i całkiem małe, szczeniaki turlały się niezgrabnie pomiędzy łapami starszych. Gdy wydawało się, że stado już odeszło, nadciągnęła druga, równie liczna grupa. Śnią mi się co jakiś czas, zawsze neutralne - zauważają mnie, lecz nie reagują.
Kolejne dni odcięte z bloczka, za każdym razem wydaje mi się, że się szybciej ogarnę, a wychodzi jak zwykle. Odrobinę mniej pracy, ale inne sprawy pilą. Laptop kupiony, brzydki jak noc lecz bardzo sprawny. Odhaczam tematy, a co rusz wychodzą nowe drobiazgi do załatwienia. Od poniedziałku robię traficarem małe trasy po mieście, ale o świcie, żeby ludziom i sobie krwi nie psuć. Dziś zabłądziłam i przeganiałam bażanty na jakichś bezdrożach. Idzie mi coraz lepiej, choć podczas jazd kontrolnych z instruktorem wciąż oblewam egzamin. Nie martwię się zbytnio, prawko już mam, więc trochę czasu i się ogarnę. Cztery tygodnie temu usiadłam za kółkiem pierwszy raz od 10 lat, nie pamiętałam, który pedał jest od czego.
Jutro jadę na mały urlop z Andzią, obiecałam jej dwa wypady przed moim wyjazdem i ten będzie drugi. Lecimy do Malmö, chciałabym przy okazji zobaczyć Kopenhagę.
A dopiero co wróciłyśmy z Korfu. Fajne te czasy, że można sobie wskoczyć w samolot i w parę godzin znaleźć się zupełnie gdzie indziej.
Ostatnio zostawiłam was tu, w drodze na punkt widokowy Porto Timoni. Spogladaliśmy na miasteczko Agios Georgios i chmury nad Pagoi.
Było około 15 stopni, ale słońce mocno przypiekało, nie chcę wiedzieć jak tu się idzie w lecie.
Na wzgórzu hotel o jakże adekwatnej nazwie Tron Zeusa :)
Wolę taki domeczek nad wodą jak tutaj. Z prywatną plażą.
Porto Timoni to niewielka, podwójna plaża z krystalicznie czystą wodą. Można do niej zejść ścieżką lub dopłynąć łodzią. Zawróciłyśmy w tym punkcie, ale jak tu jeszcze przyjadę, to przespaceruję cały cypel.
Wracałyśmy inną trasą i tak trafiłyśmy na Sunset Viewpoint. Są takie miejsca, które cię biorą, niezależnie od tego jakie lubisz klimaty.
Za wyspą, na horyzoncie, majaczy Albania. Zobaczymy ją wyraźniej potem i następnego dnia też. Bliżej - miasteczko Arillas i jego plaża.
A jeszcze bliżej - kaktus, czyli opuncja :)
Dobra, załatwmy wtorek do końca! Ruszamy na północ, w okolice cypelka Cape Drastis. Jak się okazało, na sam cypelek nie doszłyśmy, bo Andzia wypatrzyła swym wypasionym obiektywem mini obozowisko dwóch podejrzanych typów i stanowczo odmówiła współpracy. Po powrocie doczytała, że to miejscowi, którzy chyba mają prawo do tego gruntu, podobno domagali się opłat za przejście ścieżką na punkt widokowy 😁. Kryzys, każdy sobie radzi jak może. Niemniej widoków było aż nadto, mam wrażenie że na Korfu gdzie się nie obejrzysz, to jest co podziwiać. Wcale nie trzeba zaliczać wszystkich pinezek ;)
Tu znowu wybrzeże Albanii w oddali.
Zeszłyśmy do malutkiej zatoczki skalnej, z której w lecie można chyba wypłynąć łódką.
Albania bliżej.
Klifowe wybrzeże i jego odpryski wyglądają pięknie, skały mają charakterystyczną, prążkowaną fakturę. Tak samo wyglądają skały tworzące słynny Kanał Miłości w pobliskim Sidari (do którego pojedziemy w środę).
Cape Drastis i jego "wysepki".
Ostatnim punktem tego dnia (nie licząc wieczornego spotkania z Ewą) była wizyta w Loggas Beach. Miejsce to słynie z restauracji, w której znajduje się mały, szklany pomost zawieszony nad klifem. Idealny do fotek na insta. Kawiarnia była zamknięta (to jeszcze nie sezon!) i dzięki temu uczyniłyśmy wysiłek, by zejść nad samą wodę.
Cudne miejsce - spokojne, otoczone klifami. Słońce zbliżało się do horyzontu, więc światło zrobiło się miękkie i ciepłe.
Zostałyśmy tam dłużej. W takim miejscu można spędzić i pół dnia, po prostu siedząc na kamieniu. Tego mi brakowało podczas wyjazdu - siedzenia i patrzenia. Mniej, wolniej, wnikliwiej. Ale przyjdzie i na to czas.
Udanego długiego weekendu, wam i sobie życzę 🌸