Puszcza Niepołomicka to leśny Nowy Jork. Regularna sieć dróg i ścieżek rozkrawa leśne ostępy na niewielkie kwatery. Leśnikom ułatwia dbanie o kompleks, a niedzielnym gościom spacerowanie. Niegdyś takie zagospodarowanie królewskich kniei budziło we mnie mieszane uczucia, ale zdążyłam je polubić. Zwierzętom też raczej nie przeszkadza.
Puszcza to spacerowy pewniak. Niezastąpiony, gdy się człowiek opamięta koło południa, że pojechałby gdzieś... Do natury, ale nie za daleko. I nawet gdy chmury są, trochę deszczu i wiatru, to nie przeszkadza.
A jak przeszkadza, to głupio tak w lesie narzekać, bo co mu powiesz? Że jest bury i brzydki? Że zimno, liście rozmokłe, a z gałęzi kapie na twoje czoło zmarszczone?
A nawet jak mu powiesz, to przyjmie, przefiltruje i rozpuści. Założę się, że tu nie istnieją takie słowa, jak brzydki albo zimno. Więc co mówią drzewa, by opisać stan rzeczy? Może po prostu: jesteśmy.
W lesie nie liczy się to, jak wyglądam i kim jestem. Wystarczy, że jestem.
Tutaj brzydka, błotnista kałuża przestaje być kałużą, Jest wodą, która wkrótce wyschnie lub wsiąknie i zasili skomplikowany system życia. Wodą, z której napiją się zwierzęta. Wodą, w której wyklują się kijanki i rozmnożą insekty.
Fuj, nie lubimy insektów? Poskarżmy się lasowi ;)
W lesie większość moich pretensji do życia wydaje się śmieszna. Podobnie się czuję na starych cmentarzach. Tam też w końcu zostaje w głowie tylko: jestem, wciąż tu jestem.
Lubię las wiosną, zielony i pełen śpiewu ptaków. Latem - pachnący i chłodny, jesienią - szeleszczący złotem i zimą - cichy, ukryty pod białym puchem.
I lubię las w lutym, tuż po roztopach. To wiele ułatwia.