Okropnie mi idzie pisanie tego posta. Zabieram się do niego już trzeci raz i za każdym razem od innej strony.
Może dlatego, że z mojej perspektywy początek stycznia wydarzył się co najmniej pół roku temu i trudno mi odkopać tamte wrażenia. Nie jest źle, kiedyś po kilka lat mi wciągało.
A propos wciągania, właśnie skończyłam słuchać najnowszą powieść Roberta Galbraitha, Serce jak smoła. Nie jest tajemnicą, że Robert to tak naprawdę J.K. Rowling, twórczyni Harrego Pottera. Na książki o Harrym nie załapałam się ze względu na wiek, za to seria z detektywem Cormoranem Strikiem wciągnęła mnie od pierwszej części. Cała seria (6 tomów), to bardziej dobra rozrywka, niż kryminał ciężkiego kalibru. Jest jak u Agathy Christie - giną ludzie, ale przez to, że oglądamy akcję oczami bohaterów lub im towarzysząc, nabieramy dystansu. Nie zostajemy ze zbrodnią sam na sam. Oprócz warstwy kryminalnej, w realistyczny sposób rozbudowane są wątki obyczajowe. J.K. Rowling jest niezwykle uważną obserwatorką ludzkiej natury i przedstawia główne postacie w ciepły, ale nie przesłodzony sposób. W powieści pojawia się mnóstwo nieoczywistego i subtelnego humoru, wynikającego głównie z zachowania lub charakteru bohaterów. Są pełni rozterek, słabości, popełniają błędy i czasami zachowują się niedojrzale; bywają śmieszni i nieporadni. Są wielowymiarowi, jak większość z nas - dlatego bardzo ich lubię. Wszystkie audiobooki czyta Maciej Stuhr i słucha się ich genialnie. Bardzo mi odpowiada jego interpretacja - bogata modulacja, tempo, zróżnicowana barwa głosu w zależności od bohatera; to wszystko uplastycznia powieść. Świetnie dobrany lektor do charakteru powieści.
Jak już przy kulturze i rozrywce jestem, to wspomnę o najnowszym filmie Guya Ritchie Gra Fortuny, który widziałam niedawno w kinie. No jestem kurcze rozczarowana - jakby nie jego film. A mnie się prawie wszystko podoba, co nakręcił. Bawiłam się świetnie nawet na krytykowanych przez niektórych Kryptonim UNCLE czy Król Artur. Ale w ostatnim filmie brakuje pazura, tempa, rollercoastera. Akcent Jasona Stathama odrobinę ratuje sytuację, ale tylko dlatego, że przypomina mi Porachunki. Nie obrażam się jednak, bo twórca ma prawo ulepić dzieło po swojemu, a nie pod moje oczekiwania. Będę wypatrywać następnych.
Nic mi już do głowy nie przychodzi, więc przejdę do sedna, bo w zamyśle miał to być post o górach. Uściślając, o drugim dniu zimowej wyprawy w Beskid Żywiecki. Pierwszy jest tutaj.
Drugi dzień zaczął się mokro - w nocy lał deszcz, który na szczęście wyhamował przed rankiem. Niskie chmury trochę straszyły, ale prognozy były obiecujące.
W punkcie startowym. Jeszcze trochę ponuro i mokro, ale wkrótce to się zmieni.
Mówiłam :)
Hura, śnieg!
A tu znowu listopad, ale całkiem ładny.
Tak też było chwilami.
Na Hali Kucałowej trwała zacięta walka chmur ze słońcem, które jakby zaczęło wygrywać.
Po odpoczynku w schronisku ruszyliśmy dalej - w stronę Policy.
Na szczyt nie weszliśmy, choć rozważaliśmy taką opcję. Wybraliśmy szlak trawersujący i bardzo, ale to bardzo podobała mi się ta część wycieczki.
Czuć było, że idziemy stromym zboczem. Ścieżka była wąska i co jakiś czas drogę przecinały nam pędzące w dół potoki.
W szerszych prześwitach przystawaliśmy na moment. Grupa rozpracowywała panoramę, a ja odpoczywałam.
Udało mi się nawet złapać Kraków i choć jakość zdjęcia jest średnia, to z łatwością rozpoznaję poszczególne punkty - centralnie kominy Łęgu, przy lewej krawędzi Tauron Arena, nieco wyżej i na prawo od niej budynek szpitala Rydygiera, czyli moje rejony :) Osobliwe uczucie, spoglądać na swoje miasto ze zbocza odległej o 50 kilometrów góry.
Ponad pięćdziesiąt lat temu, na zboczu Policy rozbił się samolot pasażerski - wszystkie podróżujące nim osoby zginęły. Trawers prowadzi nas przez miejsce katastrofy.
Obszerniej o tym napisał @klub-wloczykijow, u niego również znajdziecie dokładny opis trasy, którą wam tu ledwie zaznaczam.
Z zagadką tragedii na Policy zetknęłam się dwa lata temu dzięki książce Ireny Małysy "W cieniu Babiej Góry". To współczesna powieść kryminalna, z umiejętnie wplecionym wątkiem katastrofy i jej wpływu na lokalną społeczność. Autorka nie przedstawia faktów, lecz snuje fikcyjną opowieść w oparciu o jedną z teorii, dotyczącą przyczyn i przebiegu wypadku. Robi to świetnie - bardziej wciągnęła mnie część historyczna, niż współczesna.
Książkowo dziś wyszło.
Ostatni długi postój w miejscu, gdzie grupa mogła jeszcze raz rzucić okiem na panoramę. Ja wykończyłam prowiant, a gościł mnie niepozorny pniaczek, pozostający we władaniu lokalnych form życia.
--
Schodząc obserwowałam masywną sylwetkę Królowej Beskidów przykrytą kołderką z chmur. Myślałam o niedzieli i planowanym przywitaniu wschodu słońca na Babiej Górze. Tyle się nasłuchałam o jej kapryśnych nastrojach, że nie miałam zbyt wielu oczekiwań.
Byłam zdecydowana iść tak czy inaczej, by wreszcie spotkać zimę, która tam w górze wciąż miała się dobrze...
Podczas gdy w dolinkach królował wczesny listopad :)