Recently, a short series with Rowan Atkinson hit Netflix. Very short - there are 9 episodes and 8 of them last 10, maximum 12 minutes and only one is 20 minutes long. The plot is equally banal - a loser in life found a job after a long period of unemployment. His task is to earn money for a holiday trip with his daughter and to take care of a smart-house for a wealthy British couple. The couple are typical nouveau riche snobs who fart sweet and are fagots. They immediately sense that their house-keeper is not very grasped, but they don't have time to change anymore because they have to go on vacation. They left him with a dog, expensive artwork, antiques and rubbish, which are considered modern art by snobs (something like the "white rabbit in a snowstorm" painting from "Daredevil", I'm talking about this level of "artistry"). As you can see, the job is almost perfect, you just have to do your job and nothing else, if it wasn't for this damned bee ...
Due to the nature of this series, it is difficult to write anything more about it. It's a comedy with short episodes - they are so short that we were always surprised that time passed so quickly. We watched it for a while, talked a minute with each other, checked something on the phone for a minute, watched again for a while and that's it. When it comes to jokes, let me say this - some made me laugh, some embarrassed (they were more disgusting than funny), generally there was no tragedy, but I would not call it a good comedy. I could call the second part "Deadpool" that way, although it would still be a force - it was a film for one screening, because the second was already terribly boring, too many jokes were repeated, but I laughed more often.
As for the actors, I don't have much to say either. I have never been a fan of Rowan Atkinson. Yes, as a kid and a teenager, I had a certain sympathy for him, but that was so long ago that it is not true now. Apparently, in the series "Czarna Żmija" he showed himself from a much better side. Apart from him and the title bee, there is practically no one in this series - just episodic characters who have a little more or a little less airtime. Plain, simple creations - like figures that are supposed to do their job. They kind of fulfilled them, but it was more like working in a factory - they came, did what they had to and went home, without any creativity or distinction.
All in all, an ordinary, goofy comedy. I don't know if it's better or worse than "Mr. Bean" because I haven't seen her for a long time. For me, Man vs Bee brings to mind jokes that were funny when I was a kid but stopped being funny when I grew up. However, this can only be my opinion, because the sense of humor is 100% subjective and we have no influence on what makes us laugh. I rate it 5/10 - it's not worth your time, even if you like Rowan Atkinson.
Niedawno temu na Netflixa trafił krótki serial z Rowanem Atkinsonem. Bardzo krótki - jest 9 odcinków i 8 z nich trwa 10, maksymalnie 12 minut i tylko jeden ma 20 minut. Fabuła jest równie banalna - życiowy nieudacznik znalazł pracę po długim okresie bezrobocia. Jego zadaniem jest zarobienie pieniędzy na wakacyjny wyjazd z córką oraz opieka nad smart-house pewnej bogatej pary Brytyjczyków. Para to typowe, nowobogackie snoby, które pierdzą na słodko i są pedantami. Momentalnie wyczuwają, że ich house-keeper jest niezbyt ogarnięty, ale nie mają już czasu na zmianę, bo muszą wyjechać na wakacje. Zostawili go z psem, drogimi dziełami sztuki, zabytkami oraz śmieciami, które są uważane przez snoby za sztukę nowoczesną (coś jak obraz "biały królik podczas śnieżycy" z "Daredevil", mówię o mniej więcej takim poziomie "artyzmu"). Jak sami widzicie, robota niemal idealna, wystarczy zrobić swoje i nic więcej, gdyby tylko nie ta przeklęta pszczoła...
Z uwagi na charakter tego serialu, trudno o nim cokolwiek więcej napisać. To komedia z krótkimi odcinkami - są one tak krótkie, że przy każdym dziwiliśmy się, że czas minął tak szybko. Chwilę obejrzeliśmy, pogadaliśmy minutę ze sobą, sprawdziliśmy coś w telefonie przez minutę, znowu chwilę obejrzeliśmy i koniec. Jeśli chodzi o żarty, to powiem tak - mnie niektóre śmieszyły, niektóre żenowały (były bardziej obrzydliwe niż śmieszne), generalnie tragedii nie było, ale nie nazwałbym tego dobrą komedią. Już prędzej mógłbym tak nazwać drugą część "Deadpool", choć to i tak byłoby na siłę - co prawda był to film na jeden seans, bo drugi był już koszmarnie nudny, zbyt wiele żartów było powtarzanych, ale częściej się zaśmiałem.
Jeśli chodzi o aktorów, to też nie mam za bardzo co powiedzieć. Fanem Rowana Atkinsona nigdy nie byłem. Owszem, za dzieciaka i nastolatka darzyłem go pewną sympatią, ale to było tak dawno temu, że obecnie nie jest to prawdą. Podobno w serialu "Czarna Żmija" pokazał się od dużo lepszej strony. Poza nim i tytułową pszczołą, to nie ma w tym serialu praktycznie nikogo - ot epizodyczne postacie, które mają troszkę więcej lub troszkę mniej czasu antenowego. Zwykłe, proste kreacje - jak figury, które mają spełnić swoje zadanie. Niby je spełnili, ale bardziej mi to przypominało pracę w jakieś fabryce - przyszli, zrobili to co musieli i poszli do domu, bez jakiejkolwiek kreatywności lub wyróżniania się.
Reasumując, zwykła, głupkowata komedia. Nie wiem, czy lepsza czy gorsza od "Mr. Bean", bo od dawna jej nie widziałem. Jak dla mnie, to "Man vs Bee" kojarzy się z żartami, które były śmieszne, jak byłem dzieckiem, ale przestały być zabawne, gdy dorosłem. Aczkolwiek to może być tylko wyłącznie moja opinia, bo poczucie humoru jest 100% subiektywne i nie mamy wpływu na to, co nas śmieszy. Oceniam to na 5/10 - nie warto poświęcać czasu, nawet jeśli lubicie Rowana Atkinsona.