Opowieści chartryjskie: I. Prolog

in #hive-1913152 years ago

Kwiecień przynosi zimy ostatnie podmuchy
I pierwszym kwieciem ludziom dodaje otuchy,
Zwiastuje potem także radość Zmartwychwstania,
Co smutek oraz rozpacz od duszy odgania.
W maju przychodzi zieleń w pełni już dojrzała
Z ciepłem pokrzepiającym dla ludzkiego ciała.
Świętujem wtedy także pańskie wywyższenie,
Które się dokonało przez Wniebowstąpienie.
Następny idzie czerwiec i Ducha Świętego
Zesłanie, obchodzone dnia pięćdziesiątego.
W czasie owym pielgrzymi, znosząc różne męki,
Udają się do Chartres, do Najświętszej Panienki.

W Wielkim Tygodniu znajomek z Poznania, z którym mam kontakt głównie przez jarosławski festiwal Pieśń Naszych Korzeni (zob. cz. I, cz. II, cz. III) ogłosił w mediach społecznościowych, że przyjmuje zapisy od chętnych do pójścia w ramach polskiej grupy na pielgrzymkę z Paryża do Chartres. Skontaktował się ze mną także bezpośrednio i po kilkudniowym namyśle, już po Wielkanocy, zgłosiłem się.

Wspomniana inicjatywa to zorganizowana pielgrzymka środowisk łacińskiej tradycji katolickiej, głównie z Francji. Wyrusza w Wigilię Zesłania Ducha Świętego, a dociera do celu w drugi dzień Zielonych Świątek, który we Francji jest wolny od pracy. Do przejścia jest około 100 km, tradycyjnie ruszało się spod Katedry Najświętszej Marii Panny w Paryżu (Notre-Dame de Paris), a szło do katedry pod tym samym wezwaniem w Chartres (Notre-Dame de Chartres). Paryska katedra jest niestety niedostępna po pożarze z 2019 r., więc tym razem punktem startowym był Kościół pw. św. Sulpicjusza, obecnie największa czynna świątynia w mieście.

Choć Chartres było celem pątników już w średniowieczu, obecna formuła funkcjonuje od 1982 r., więc mieliśmy czterdziestolecie. Organizatorem jest stowarzyszenie Notre-Dame de Chrétienté, a w przygotowaniach i przeprowadzeniu mocno udzielają się też francuscy Skauci Europy, działający także w Polsce. O tej organizacji miałem okazję co nieco posłuchać, gdyż @grigorijj kiedyś o niej opowiadał.

Wiedziałem, że pewna liczba moich znajomych, głównie uczęszczających na tzw. Msze trydenckie, była na tej pielgrzymce. Okazało się, że i Rafał, który na wspomnianych Mszach bywa rzadko, szedł dwa razy (lata 1999 i 2001) i ma pewien zbiór zdjęć. Na jednym z nich widnieje oprócz niego także znajoma z Poznania poznana poprzez zupełnie niezależne kanały.

Tak więc najwyraźniej i na mnie przyszła pora. Wziąłem urlop, kupiłem bilet na samolot do Paryża i rozpocząłem niezbędne przygotowania. Tuż przed terminem podróży zorientowałem się, że ważność mojego szczepienia przeciwko Covid-19 wygasła po skróceniu terminów, więc potrzebuję wykonać test. Załatwiłem z kierowniczką wyjście na półtorej godziny i poddałem się wymazowi.

3 czerwca 2022 r., w przeddzień wyjścia, spakowałem się i udałem na lotnisko w Balicach. Towarzyszyły mi pewne obawy co do podróży. Nie bałem się katastrofy lotniczej, bo te na szczęście zdarzają się rzadko, ale jakiegoś błędu, który uniemożliwiłby lub utrudnił wejście na pokład samolotu z bagażem. Zastanawiałem się też, jak dam sobie radę w Paryżu, nie znając francuskiego, przynajmniej do momentu złapania mojej grupy.

Do samolotu dostałem się bez większych komplikacji, nie licząc tego, że pomyliłem przejście do bezpośredniej odprawy z miejscem nadania bagażu. Na szczęście pan z ochrony lotniska wypuścił mnie i wskazał, gdzie mam iść. Tego dnia w Paryżu była burza, więc kontrola lotów odroczyła nasz start o 20 minut. Kiedy ruszyliśmy drogą kołowania na pas startowy, ku mojemu zdziwieniu spostrzegłem się, że wieziono nas przez wojskową część Balic i mogłem przez okienko podziwiać flotę tamtejszej 8. Bazy Lotnictwa Transportowego.

Sam lot to nic szczególnego, samolot dotarł na Port lotniczy Charles de Gaulle po planowych dwóch godzinach lotu, ok. 17:20. Trochę musiałem poczekać, na odbiór bagażu, a w tym czasi chciałem złapać kontakt z grupą, która już od dłuższego czasu była na miejscu i korzystała z okazji do zwiedzania różnych atrakcji. Przez pewien czas od wyłączenia trybu samolotowego mój telefon nie chciał połączyć się z żadną siecią (choć roaming był aktywny i wcześniej nie miałem problemów np. na Litwie), więc zacząłem rozglądać się za jakimiś kioskami z możliwością nabycia startera. Jednak nie było to konieczne.

Po przebyciu długaśnych korytarzy terminalu, znalazłem się w końcu w miejscu, skąd można było dostać się do miasta. W kolejce do automatu biletowego przypadkiem słyszałem dwie panie rozmawiające po polsku. Niby nic dziwnego, bo sam przyleciałem z Krakowa, ale jednak z nich była czarnoskóra. W Polsce by mnie to nie dziwiło, bo uczenie się języka kraju zamieszkania to coś normalnego, a Joel Pedro Muianga został honorowym członkiem KPN-u już w latach 90., ale jednak byliśmy daleko od Polski.

Na początku w składzie było dość gęsto od samych ludzi jadących z lotniska, a później zaczęli dosiadać się mieszkańcy przedmieść francuskiej stolicy i zrobił się konkretny tłok.

Wysiadłem na stacji Denfert-Rochereau, gdzie próbowałem znaleźć transport w miejsce, gdzie spotkam resztę grupy. Miałem pewien problem z ustaleniem wyjścia, ale na szczęście czarnoskóra pani z ochrony potrafiła się komunikować po angielsku. Musiałem skorzystać z jej pomocy raz jeszcze, bo bramka wyjściowa nie  chciała przyjąć mojego biletu.

W międzyczasie grupa po zwiedzaniu postanowiła coś zjeść i po pewnych poszukiwaniach wybrano lokal nie tak daleko miejsca naszego noclegu. Okazało się, że Google Maps jest chyba najlepszym sposobem sprawdzania dojazdów w Paryżu, a udostępnianie lokalizacji innej osobie pokazuje ją przez jakąś sekundę. Udało się jednak ostatecznie ustalić na podstawie adresu restauracji.

Stacja metra Pasteur, gdzie miałem przesiadkę. Odczuwszy temperaturę, stwierdziłem, że w nawiązaniu do nazwy próbują pasteryzować podróżnych.

Tutaj miałem kolejną przygodę z bramką od metra. Otóż są one za wąskie dla człowieka z dużym plecakiem. Niestety, spostrzegłem się już po skasowaniu pierwszego. Musiałem więc kupić i skasować drugi. Mądrzejszy jednak o lekcję z tamtego incydentu, skorzystałem z bramki z niższą, boczną bramką, przez którą można przetoczyć bagaż. Innym sposobem jest zdjęcie plecaka i przeniesienie go w rękach, trzymając go bokiem.

Po dwóch przesiadkach i krótkim spacerze, w trakcie którego usłyszałem rozmowę polskich robotników, w końcu spotkałem moją grupę spożywającą posiłek w sympatycznej włoskiej knajpce w XV dzielnicy. Tam się z nimi przywitałem i zapoznałem. Zasadniczo później niewiele się działo: zakupy, jakieś małe piwo na wieczór, prysznic i spoczynek.

Tutaj warto napisać, gdzie mieliśmy nocleg przed wyjściem i po powrocie. Organizatorzy załatwili go z parafią pw. św. Lamberta, która ugościła nas w… krypcie. Pomimo takiego podpisu na drzwiach nie spaliśmy jednak w sarkofagach, a po prostu rozłożyliśmy się w kilkanaście osób w czymś, co w Polsce nazwane byłoby dolnym kościołem. Duże drzwi oddzielały nas od pomieszczenia, w którym był nawet ołtarz i krzyż. Mieliśmy skromną łazienkę z prysznicem, dwiema kabinami toaletowymi i bodaj trzema umywalkami. Oprócz nas w krypcie nocowała także niewielka grupa z Hiszpanii. Wspomnę jeszcze o niej w dalszej części relacji.

Tego wieczoru zwróciłem uwagę na różnicę między tamtejszym czasem słonecznym a zegarowym. Długość geograficzna Paryża to w przybliżeniu 2 stopnie, ale na zegarze mamy czas środkowoeuropejski letni, mniej więcej odpowiadający czasowi miejscowemu w Kijowie (ok. 30°E). Tak więc na początku czerwca o 22:00 mamy całkiem jasne niebo, choć zdecydowanie nie są to szerokości geograficzne, gdzie występują białe noce.


Kościół św. Lamberta, zdjęcie zrobione o 21:56!

Opowieści chartryjskie: II. Wyjście

Sort:  

No w końcu zacząłeś spisywać wyznania podtopionego pielgrzyma. Czekam na kolejny odcinek.