W podsumowaniu rocznym sprzed pięciu lat mamy wrzeszczącego Ice-T, powrót smutasów ze Slowdive czy najbardziej ponurą płytę Paradise Lost od wieków. Do tego nieco thrashmetalowej chłosty i sporo (łącznie z Paradise Lost) doom metalu. Całość łagodzi syreni śpiew Kari oraz wspomniani już mistrzowie shoegaze. Zapraszam do lektury!
Argus - From Fields of Fire
Zespół ten już pojawił się w podsumowaniu, ale niczego nowego nie napiszę, bo wszystkie płyty, które nagrał, są bardzo podobne. To konglomerat trzech gatunków muzyki metalowej: heavy, epic oraz doomu. Z heavy biorą się żwawe tempa, z epic – narracyjność i podniosłość, a z doomu – posępność oraz elegijna atmosfera. Kolejny album będzie pewnie podobny, ale mnie to nie przeszkadza, byleby utrzymał poziom.
Body Count – Bloodlust
Ci Murzyni (i jeden biały) również się nie są tu po raz pierwszy. „Bloodlust” brzmi tak jakby brutalny gangsta rap spotkał się z agresywnym thrashem i hardcore. Ice-T, prawie sześćdziesięciolatek, jest wkurwiony jak mało kto, na współczesną Amerykę. Instrumenty ryczą i wrzeszczą, a całości dopełnia brawurowo odegrany cover Slayera.
Droid - Terrestrial Mutations
Najbliżej im do Voivod, więc słychać gitarowe dysonanse oraz kosmiczny klimat. Jednak w całości muzyka ta jest bardzo hermetyczna i zimna. Gitary grają raczej oszczędnie, chociaż dość technicznie, a wokal nie szarżuje wielością barw i pasm. Stąd też „Terrestrial Mutations” jest płytą dość nieprzystępną w pierwszym kontakcie. Potem jednak zyskuje.
The Eden House - Songs for the Broken Ones
Kolejny zespół, który się już pojawił w podsumowaniu, a mowa była o debiucie. To już czwarty album kapeli założonej przez byłego basistę Fields of the Nephilim. Słychać to od razu za sprawą jego charakterystycznej gry. Natomiast w całości muzyka The Eden House jest eteryczna i bardzo spokojna, poza drobnymi wyjątkami, kiedy słychać dość żywą sekcję.
Paradise Lost – Medusa
W porównaniu do poprzedniej płyty, która była dość zróżnicowana, „Medusa” to jednorodna doommetalowa magma. Zespół dawno nie grał tak ciężko i posępnie, co więcej, w niektórych utworach ze świecą szukać melodyjnych wokali Holmesa. Powrót do metalu został więc po latach zaliczony, a Brytyjczycy udowodnili, że jako panowie w średnim wieku potrafią jeszcze dołożyć do pieca.
Kari Rueslatten - Silence Is the Only Sound
Wokalistka ta śpiewała na debiutanckim albumie The 3rd and the Mortal, a potem zaczęła nagrywać solowe albumy, na których pop mieszał się ze skandynawskim folkiem. Można by nazwać Kari nordycką Tori Amos, bo podobnie jak u Amerykanki, w jej muzyce słychać wiele emocji oraz osobistych wynurzeń.
Slowdive – Slowdive
Powrót pionierów shoegaze, czyli emocjonalnego rocka, zadłużonego u The Cure i My Bloody Valentine. Bardzo to udany powrót, a dla mnie najlepszy album zespołu. Introwertyczny nastrój, nieśmiałe wokale, rozlane, przestrzenne gitary, monotonny rytm perkusji i klimat. Słodko-gorzki, niczym z młodzieńczych pamiętników z okresu dojrzewania.
Spectral Voice - Eroded Corridors of Unbeing
Najcięższy album w tym podsumowaniu i coś dla fanów Evoken czy Winter, czyli ekstremalnie wolny death/doom metal, w którym próżno szukać jakiegoś światełka w tunelu. Tunel jest zalany wodą, ma zaspawane wyjścia, a jedyne, co można zrobić, to zdeprywować się sensorycznie. Wokal brzmi jak ze studni, gitary kruszą skały, a nad wszystkim unosi się nieziemska atmosfera kosmicznej pustki.
Venenum - Trance of Death
Niemiecki i bardzo udany death metal. Powiew świeżości w skostniałym gatunku, czyli z jednej strony sporo starej szkoły grania, z drugiej – moc współczesnych, atonalnych wpływów, a z trzeciej – kilka niespodzianek, do których należy na przykład bluesowa cześć jednego z utworów. Jak widać, gatunek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i na razie nie trzeba gasić światła.
Warbringer - Woe to the Vanquished
Obok powrotnego albumu Exodus to jeden z bardziej udanych thrashmetalowych albumów. Bo poraża agresją, a przy tym pomysłowością. Słychać na nim radość grania wściekłej muzyki, pasję, zaangażowanie oraz fakt, że muzykom nie jest wszystko jedno. Jak nazwa wskazuje, sporo tutaj wojny odmienianej przez przypadki, a intensywność dźwięków zbliża się nieraz do histerii black metalu.