Okazuje się, że moja wizja pracy jako kierowca w transporcie międzynarodowym przez kilka miesięcy była nadmiernie optymistyczna. W tym momencie nie wyobrażam sobie przedłużenia umowy ponad okres próbny, który minie z końcem roku. Być może gdyby wystąpił nieco inny splot okoliczności, to wyglądałoby to inaczej. Ale od początku. Albo od końca.
Leżę sobie teraz w szpitalu w Katowicach, oddział pulmonologii, mam widok z 9. piętra na jeden z moich ulubionych lasów. W sumie dawno nie byłem w szpitalu i jestem bardzo pozytywnie zaskoczony warunkami. Czuję się zaopiekowany. Do pełni szczęścia brakuje mi chyba tylko swobodnego dostępu do Internetu. Przed chwilą miałem wizytę lekarza, który po wywiadzie i zapoznaniu się z dokumentami bardzo szybko skierował mnie na terapię biologiczną. Czwarte zaostrzenie astmy w ciągu roku to nie żarty, jestem dostatecznie chory, żeby zostać skierowanym na nowoczesne, elitarne leczenie, które pomaga u 90% osób z moją chorobą. Pyk. Coś o co z mniejszym lub większym zaangażowaniem starałem się od prawie roku, w końcu najprawdopodobniej stanie się częścią mojej rzeczywistości.
Jak ja się tu w ogóle znalazłem? Wyjazd w trasę obliczony był na 4.5 tygodnia. Pierwsze dwa tygodnie były super, rozsądne trasy, jesienna pogoda, częste trasy we Francji, gdzie zapewnienie kierowcy hotelu na nocleg jest obowiązkiem pracodawcy. Byłem w stanie ćwiczyć, pić ziółka, czy ugotować sobie posiłek. Spanie w łóżku i regularna kąpiel w ciepłej wodzie to również fajne sprawy, a kto nie był kierowcą, ten na pewno nie docenia ich wagi. Podejmując tę pracę wiedziałem na co się piszę i miałem plan jak się sobą w tej podróży zaopiekować. To nie był mój pierwszy raz.
Problem pojawił się, kiedy nieco ponad dwa tygodnie temu, wylądowałem na weekend w Hamburgu. Awaria ogrzewania kabinowego. W aucie jest dodatkowy akumulator, instalacja była dość złożona. Udało ustalić się, że najpewniej to bezpiecznik i może jestem w stanie sobie to naprawić zdalnie, z mechanikiem na WhatsAppie. Nie byłem. Dostałem polecenie, żeby przeczekać weekend ogrzewając się z silnika. Akurat zaczęła się zima i w Hamburgu były wtedy -4 stopni Celsjusza. Nieregularne, przerywane ogrzewania, częste budzenie się w nocy przez zimno, no i się załatwiłem. Już czułem w którą stronę to idzie, obniżenie wydolności, mokry kaszel, do tego w warunkach małej ilości snu. Jakby tego było mam jeszcze stan zapalny w dziąśle. W sumie nieźle się złożyło, bo przy okazji powrotu do Polski mogłem złożyć niezapowiedzianą wizytę mojej super dentystce.
Awaria została prowizorycznie usunięta i ruszyłem w dalszą trasę. Najgorszy był wysiłek fizyczny, miałem na przykład do przewiezienia 900kg piżam z Dachau do (znowu) Hamburga. W tym zleceniu musiałem wziąć udział w załadunku i rozładunku. Spedytor zapewnił pewną rekompensatę, jako że to nie należało do moich obowiązków, a Pani ze sklepu z piżamami pobiła rekord napiwku, jaki dostałem. Miło. Wcześniej moim największym napiwkowiczem byłem pijany ksiądz z Czeladzi, który po sympatycznej rozmowie zakończonej wylaniem żali dorzucił mi do dość krótkiego kursu 100zł.
Cierp ciało, jakżeś chciało, teraz już tego od niej nie słyszę, ale kiedyś moja mama często to powtarzała, kiedy pakowałem się w jakieś dziwne kłopoty na własne życzenie. Na pewno znajdę sobie teraz coś ciekawszego do roboty, a może w końcu wezmę się solidnie za pisanie. Jedną z tortur w czasie pracy jako kierowca było dla mnie spisywanie pomysłów na teksty, bez możliwości ich uskutecznienia, to z braku czasu, z braku prądu. Prowadzenie samochodu dalej sprawia mi dużo przyjemności, w pewnym sensie udało mi się nawet przez ten miesiąc z hakiem wypocząć. Paradoks jest tu tylko pozorny, w końcu, nasze zasoby energetyczne rozlokowane są w różnych koszykach. Jakkolwiek by ich u siebie nie zaklasyfikować.
A tu jest chyba miejsce na buddyjską historię o biznesmenie, który najpierw przeklinał kierowcę swojej taksówki, gdy ten zgubił się w mieści i spóźnił na jego lot. Kiedy jednak już tylko chwilę później biznesmen zobaczył, że ten samolot tuż po starcie eksplodował, obsypywał kierowcę komplementami i błogosławieństwami. Także ten, u mnie wszystko ok, no, może poza patologicznym optymizmem.
Jeszcze coś. W Niemczech mają o wiele ciekawszą wieżę magów ognia niż w Katowicach. Kto z Was wie po jaką przykrywką tutaj operują?
[ENG]
It turns out that my vision of working as an international truck driver for a few months was overly optimistic. At this point, I can't imagine extending my contract beyond the probationary period, which will end at the year's end. Perhaps if circumstances had been slightly different, things might have turned out differently. But let's start from the beginning. Or maybe from the end.
I'm lying in a hospital in Katowice, in the pulmonology ward, with a view from the 9th floor of one of my favorite forests. It's been a while since I was in a hospital, and I'm pleasantly surprised by the conditions. To be completely happy, I guess I just need unrestricted access to the Internet. I just had a visit from the doctor who, after taking a medical history and reviewing the documents, quickly referred me for biological therapy. The fourth exacerbation of asthma in a year is no joke; I'm sick enough to be eligible for modern, elite treatment that helps 90% of people with my condition. Bang. Something I've been trying to get for almost a year will finally become part of my reality.
How did I end up here at all? The trip was planned for 4.5 weeks. The first two weeks were great—reasonable routes, autumn weather, frequent routes in France where providing a driver with a hotel for the night is the employer's duty. I could exercise, drink herbal teas, or cook a meal. Sleeping in a bed and having a regular bath in warm water are also nice things, and anyone who hasn't been a driver surely doesn't appreciate their importance. Taking this job, I knew what I was getting into, and I had a plan on how to take care of myself on this journey. It wasn't my first time.
The problem arose when a little over two weeks ago, I ended up in Hamburg for the weekend. Cabin heating failure. The car has an additional battery, and the installation was quite complex. It was determined that it was probably a fuse, and maybe I could fix it remotely with a mechanic on WhatsApp. I couldn't. I was told to wait out the weekend by heating myself with the engine. Winter had just started, and it was -4 degrees Celsius in Hamburg at that time. Irregular, intermittent heating, frequent waking up at night due to the cold, and I caught something. I could feel where it was heading—reduced performance, a wet cough, and, on top of that, inflammation in the gums. All in all, it worked out well because, on the way back to Poland, I could make an unplanned visit to my awesome dentist.
The failure was temporarily fixed, and I continued on my journey. The worst part was the loading and unloading; for example, I had to transport 900 kg of pajamas from Dachau to (again) Hamburg. In this job, I had to participate in both loading and unloading. The dispatcher provided some compensation since it wasn't part of my duties, and the lady from the pajama store set a record for the tip I received. Nice. Previously, my biggest tipper was a drunk priest from Czeladź, who, after a friendly conversation ending with pouring out his sorrow, added 100 PLN to my fairly short course.
Bear the pain, as you've chosen your gain, I no longer hear that from her, but once my mom often repeated it when I got into some strange troubles of my own making. I'll surely find something more interesting to do now, or maybe I'll finally get serious about writing. One of the tortures during work as a driver was jotting down ideas for texts without the possibility of developing them, due to lack of time or lack of electricity. Driving still gives me a lot of pleasure; in a sense, I managed to relax even during this month with a hook. The paradox here is only apparent; after all, our energy resources are distributed in different baskets.
And there comes the time for a Buddhist story within context of my recent events. It's about a businessman who first cursed his taxi driver when he got lost in the city and was late for his flight. However, when the businessman saw that the same plane exploded just moments after takeoff, he showered the driver with compliments and blessings.
So, everything is basically okay with me. Maybe except my pathological optimism.
Oh, and one more thing. Germans have much more interesting tower of fire mages then the one I recently saw in Poland. Who knows what is their official cover-legend for this building?