Mam wiadro sody oczyszczonej. Całe 10kg. Dlaczego? Mam w sobie trochę Janusza, mam w sobie trochę praktycznego człowieka, mam różne pomysły. Cała historia wiadra zaczyna się nieco ponad 3lata temu. Zachciałem eksperymentalnie uprawiać w domu spirulinę. Takie glony, zdrowe. Mnoży się to ponoć bardzo łatwo, a po wysuszeniu traci 99% wartości. Nie kupujcie spiruliny w proszku, nie kupujcie spiruliny w tabletkach. Ponoć to bez sensu. Polacy w ogóle wsuwają bardzo dużo supli. Także ten, zanim zaczniecie to zgooglujcie sobie "snake oil diagram". Kto wie, może świeża spirulina łąpie się powyżej linii "worth it"? Czasem może warto sprawdzić na sobie. Ale do rzeczy. Albo i od rzeczy.
Od czasu do czasu mam taką potrzebę, żeby coś przefermentować, przedestylować, a potem to zjeść, albo wypić. Była już kombucha, były wina, był absynt. Trzeba było iść na biotechnologię. W każdym razie, naszło mnie na spirulinę. Kupiłem sobie akwarium, kupiłem pompkę do napowietrzania i grzałkę, zebrałem zestaw kilkunastu mikro i makro elementów, niezbędnych do życia dla takiej spiruliny. Na liście była też soda. W sumie jako główny składnik spirulinowej pożywki.
Saszetka to za mało, pół kilo starczy na początek, ale z wysyłką to już kilkanaście złotych. Bez sensu. No to kupiłem sobie wiadro. Przesyłka z popularnego scentralizowanego portalu do zakupów wliczona w cenę. Razem 40zł. Wewnętrzny Janusz, mistrz okazji zatarł ręce. Ba, on się tarzał w zaoszczędzonych pieniądzach. Nigdy tak nie macie? Na pewno czasem tak macie. Nie mogę być aż takim dziwakiem. Sami sobie policzcie jakie przebicie mają na tych małych saszetach! Rzeczywiście, wykorzystałem kilkaset gram, może jeszcze trochę do walki z przypaloną patelnią, a wiadro poszło do kąta.
Później się przeprowadzałem. Wtedy udawało mi się zapakować cały dobytek do mojego kombi. Wypakowałem jednak tylko najważniejsze rzeczy, parę miesięcy później miałem przeprowadzać się znowu. Przez jakiś czas wiadro jeździło więc ze mną wszędzie. W bagażniku. Bez sensu. Za samo paliwo spalane przez większe obciążenie wydałem wtedy więcej niż zaoszczędziłem na sodzie. W pewnym momencie absurd tej sytuacji zaczął mnie nawet bawić. Ubaw po pachy miał się jednak dopiero zacząć. Moja Astra ma swoje lata, jak to autko w tym wieku, ma już swój charakter, niektóre rzeczy działają tylko w jeden sposób, inne psują się i naprawiają same z siebie. Cyklicznie. Lubię to auto.
Jedną z takich rzeczy jest zamek od bagażnika. Co parę miesięcy wymaga ode mnie nieco więcej uważności przy zamykaniu. Teraz już znamy się z moją Astrą dobrze, poznaję dźwięk zamkniętej klapy. Te parę lat temu potrafiłem jeszcze przegapić subtelności dźwięku trzasku klapy. Zupełnie zaskoczył mnie za to hałas przy gwałtownym ruszaniu na światłach. Klapa otworzyła się na oścież. Jezdnię za mną zdobił szlak losowych przedmiotów, które radośnie opuściły moje auto. Wśród nich było, a jakże, wiadro z sodą. Światła awaryjne, szybkie zbieranie, przepraszające spojrzenia w stronę kierowców.
Parę tygodni później zauważyłem, że mam na fotelach podejrzanie dużo białego proszku. Jakby jakaś ilość białego proszku na siedzeniach nie była podejrzana. Szybko skojarzyłem fakty. Wiadro pękło na dnie. Obróciłem je do góry nogami i dalej tak sobie wszędzie ze mną jeździło. Tym razem już nieco głębiej w bagażniku. Uczę się.
Do prawdziwego przełomu doszło, kiedy wynajęliśmy biuro dla naszej działalności elektromonterskiej. Niedługo miną dwa lata, zapamiętać mi łatwo, dzień po rejestracji w KRS wybuchła pełnoskalowa wojna na Ukrainie. Biuro jest dość przestronne, jeden kąt wydzieliliśmy sobie na graciarnię. Nie mam takiego miejsca w domu. Wiadro stało tam sobie dnem do góry aż do dzisiaj. Nie, jeszcze nie czas na spirulinową rezurekcję. Chociaż do tego pewnie też wrócę. Nie przypaliłem też żadnej patelni. Tak czy inaczej, musiałem jakoś do tego wiadra się dostać. Do środka w sensie. Do sody.
Okazuje się, że soda jest substancją wysoce higroskopijną. Zawartość wiadra zdążyła zamienić się w jedną wielką bryłę. Sodę trzeba było gdzieś przełożyć. Pękniecie jest bezlitosne. Naprawdę zabawnie zrobiłoby się wtedy, gdybym więcej sody zgubił niż zużył. Na szczęście mam w domu sporo wiader, recyklinguję takie pojemniki po sprzedaży kwiatów w supermarketach. Służą mi jako jednorazowe kubły na śmieci. Rzeźbienie. Łopatowanie. Przesypywanie. Teraz mam wiadro sody w wiadrze po sodzie.
Już rozumiem po co są małe saszetki.
Niczego nie żałuję.
[ENG]
I have a bucket of purified soda. A whole 10 kg. Why? I have a bit of Janusz in me, I have a bit of a practical person in me, I have various ideas. The whole story of the bucket begins a little over 3 years ago. I had the experimental idea to grow spirulina at home. These are healthy algae that supposedly multiply very easily, and after drying, they lose 99% of their value. Don't buy spirulina in powder, don't buy spirulina in tablets. Supposedly, it's pointless. Poles, in general, consume a lot of supplements. How does it work in your country? Anyway, before you start, google "snake oil diagram." But to the point.
From time to time, I have the need to ferment, distill or grow something, and then eat or drink it. There has been kombucha, there have been wines, there has been absinthe. I had to go into biotechnology. In this story, I was inspired by spirulina. I bought myself an aquarium, an air pump, and a heater. I gathered a set of several micro and macro elements necessary for the life of spirulina. Soda was also on the list, essentially as the main ingredient for spirulina food.
A sachet is not enough; half a kilogram is enough for a start, but with shipping, it's already several zlotys. Nonsense. So, I bought myself a bucket. Shipping from a popular centralized shopping portal was included in the price. Together, it cost 40 PLN. The inner Janusz (polish meme), a master of bargains, rubbed his hands. In fact, he reveled in the money saved. Don't you ever feel that way? Surely, sometimes you do. I can't be that much of an oddball. Calculate for yourselves the markup on those small sachets! Indeed, I used a few hundred grams, maybe a bit more to tackle a burnt frying pan, and the bucket went into the corner.
Later on, I moved to the other place. At that time, I managed to pack all my belongings into my station wagon. However, I only unpacked the most essential things because a few months later, I had to move again. For a while, the bucket traveled with me everywhere in the trunk of my car. Nonsensical, I know. I spent more on fuel due to the increased load than I saved on soda. At some point, the absurdity of the situation even started to amuse me. The real laughter, however, was about to begin.
My Astra is getting up in years, as any car of that age would, it has its own character. Some things only work one way, while others break and fix themselves cyclically. I love that car. One of those things is the trunk lock. Every few months, it requires a bit more attention from me when closing. Now, I know my Astra well; I recognize all the sounds of the trunk. A few years ago, I could still miss the subtleties of the closing sound. What surprised me, however, was the noise when accelerating rapidly at traffic lights. The trunk opened wide. A trail of random objects adorned the road behind me, joyfully leaving my car. Among them was, of course, the bucket of soda. Emergency lights on, quick gathering, apologetic glances toward other drivers.
A few weeks later, I noticed that there was suspiciously much white powder on the seats. As any amount of white powder on seats wouldn't be suspicious? I quickly connected the dots. The bucket had cracked at the bottom. I turned it upside down, and it continued to travel with me, this time a bit deeper in the trunk. I'm learning.
The real turning point came when we rented an office for our electrical installation business. It's been almost two years, and it's easy for me to remember – a full-scale war in Ukraine broke out a day after our registration in the National Court Register. The office is quite spacious, and we designated a corner for a storeroom. I don't have such a place at home. The bucket stood there upside down until today. No, it's not time for the spirulina resurrection yet. Although, I'll probably come back to that too. I also haven't burned any pans. Anyway, I had to somehow get to the bucket. Inside, that is. To the soda.
It turns out that soda is a highly hygroscopic substance. The content of the bucket had turned into one big mass. I had to transfer the soda somewhere else. The crack was ruthless. It would have been really funny if I had lost more soda than I used. Fortunately, I have a lot of buckets at home; I recycle such containers from flower sales in supermarkets. They serve me as disposable trash bins. Carving. Shoveling. Pouring. Now I have a bucket of soda in a bucket formerly used for soda.
Now I can see use of thmall sachets.
I regret nothing though.