Spadł śnieg. Dobrze wiem, co to oznacza na kolei, ale nie miałem za bardzo wyboru i musiałem wybrać się dziś do Tarnowa. Na dworcu przywitały mnie opóźnienia 250-260 minut, które później wzrosły do ponad 300 minut. Cóż, PKP. Poczekaj Kiedyś Przyjedzie. Mój pociąg opóźniony tylko 12 minut. Potem na wyświetlaczu pojawiło się 16 minut. Przed 12.30 pociąg przyjechał. Wsiadłem. Znalazłem swoje miejsce. Usiadłem. Chwilę później zjawił się jakiś chłopak. Położył na półce niebieską torbę i usiadł obok mnie. Minęło może 5 minut i z głośników nadano komunikat: "W związku z opadami śniegu i brakiem drużyny konduktorskiej pociąg odjedzie z opóźnieniem 60 minut". Wg rozkładu powinien wyjechać o 12.04. Do siedzącego obok mnie chłopaka podeszła dziewczyna. "Idziemy na papierosa?" - zapytała. "Idziemy" - odpowiedział. Wyszli. Kilka minut później, bez żadnego komunikatu pociąg ruszył. Ot, kolejowy psikus. Nagła redukcja opóźnienia. Chłopak został w Krakowie. Jego torba pojechała do Przemyśla. Jak stanęliśmy w Tarnowie poszedłem do konduktora i powiedziałem o pozostawionym bagażu. Jeden powiedział "a co mnie to", drugi "dziękuję za informację".
Jakie z tego płyną wnioski? Po pierwsze, jak spanie śnieg to lepiej siedźcie w domu. Po drugie, rzućcie palenie. Po trzecie, jeśli już musicie gdzieś pojechać i palicie, to NIGDY, ale to PRZENIGDY nie wierzcie komunikatom i nie wychodźcie ze stojącego na peronie pociągu. Po czwarte, są dobrzy i źli konduktorzy.
PS. Możliwe, że dziś jeszcze będą jakieś kolejowe przygody, bo wciąż jestem w Damaszku Europy (powyżej widok za oknem). Wieczorem będę musiał jakoś wrócić do Krakowa a to ten kierunek ze spóźnieniami rzędu 300 minut.
PPS. Melduję, że udało mi się wylosować jedyny pociąg, który jechał punktualnie i koło 19.20 wylądowałem w Krakowie.