Od grubo ponad dekady mówiło się głośno o konieczności nakręcenia filmu o Witoldzie Pileckim. Pierwszą próbą był "Pilecki" z 2015 roku. Niestety zamiast fabuły otrzymaliśmy fabularyzowany dokument, więc pozostał bardzo duży niedosyt. Potem mówiło się o planach nakręcenia czegoś przez Mela Gibsona, w dodatku za rekordową kwotę. Z tego też nic nie wyszło. No i przyszedł rok 2023. W kinach pojawił się "Raport Witolda". Film nie miał jakiejś wyjątkowo dobrej promocji, bo może raz czy dwa pojawił mi się na Facebooku. W dodatku trailer raczej nie zachęcał do pójścia do kina. No więc nie poszedłem. Obejrzałem go w piątek, przy okazji Film Clubu. Jakby co jest na Netflixie.
No i cóż mogę o nim powiedzieć... Z jednej strony, nie ukrywam, że spodziewałem się czegoś gorszego. Zwłaszcza spoglądając na oceny krytyków na Filmwebie. Z drugiej, z pewnością nie jest to film, którego wyczekiwałem od dekady. Tym bardziej, że z budżetem 38 milionów złotych można było pokusić się o coś lepszego.
Film nie pozostawia widza obojętnym. Sporo w nim brutalności właściwej czasom, o których opowiada. Mam jednak wrażenie, że to właśnie ta brutalność zdominowała obraz, co z kolei przykryło nieco całą sylwetkę Witolda Pileckiego. A była to postać nietuzinkowa. Bohater wojny polsko-bolszewickiem, który wsławił się wieloma brawurowymi akcjami. Społecznik, który świetnie odnalazł się w czasie pokoju, zakładał spółdzielnie, malował obrazy, dbał o wychowanie swoich dzieci. Tego w ogóle nie zobaczymy w tym filmie. A jest to przecież większość jego życia.
"Raport Pileckiego" nie jest filmem chronologicznym. Niestety. Zastosowano tu znaną dobrze formułę przesłuchania, podczas którego wraca się w przeszłość. No i może w przypadku kogoś innego byłoby to całkiem zasadne, ale nie u Pileckiego, którego życiorys jest tak bogaty, że można by na jego podstawie nakręcić cały serial. Obawiam się więc, że dla wielu osób, które nie znają historii może on być momentami niezrozumiały. Dla mnie na pewno niezrozumiałe były sceny z powstania warszawskiego jakby wyciągnięte z Call of Duty. Ale tu już czepiam się szczegółów.
No tak, można było ten film zrobić lepiej. I dobrać lepszą muzykę. Aż zdziwiłem się, gdy zauważyłem, że robił ją Michał Lorenc. Była. To jedyne co można o niej powiedzieć. Nie jest to jednak film zły. Świadczy o tym choćby ożywiona dyskusja na Film Clubie. Jak już wspomniałem: produkcja nie pozostawia widza obojętnym. Z tym tylko zastrzeżeniem, że za 38 milionów spodziewałbym się czegoś lepszego. Z drugiej jednak strony, niewiele jest w XXI wieku polskich filmów, które wywarły na mnie wrażenie. Na tle ostatniej dekady "Raport Pileckiego" nie wypada więc najgorzej. Warto poświęcić te dwie godziny.
PS. A jeśli ktoś nie ma dwóch godzin, to w 2022 roku mój znajomy nakręcił (z duuuuuużo mniejszym budżetem) krótki metraż o Pileckim. Trudno porównywać go z pełnometrażowym "Raportem" za miliony, ale w niektórych sferach jest nawet lepszy.