Wielu z nas nie trzeba przedstawiać konceptu Narni - magiczna kraina, do której wchodzi się przez drzwi szafy. Książki i filmy z uniwersum zrobiły ją całkiem rozpoznawalną, prawie tak bardzo jak Szafę w @krolestwo. Ale nie wszyscy wiedzą że Narnia to prawdziwe miejsce, miasteczko we Włoszech, w regionie Umbria. A Łucja z Narni istnieje naprawdę (choć stwierdzenie że jest z tego świata łatwo może być podważone).
W czasie jednego z ostatnich wypadów do którejś z tanich księgarni, natrafiłem na książkę o błogosławionej Łucji z Narni. Fakt że taka osoba istniała, odkryłem jeszcze za czasów szkolnych, choć nie pamiętam już czy było to gimnazjum, czy może dopiero liceum. Przeglądanie przypadkowych stron na Wikipedii może zaprowadzić Cię w różne miejsca... W tym przypadku pozwoliło mi odkryć fakt, lecz nic poza tym - błogosławiona Łucja nie zagnieździła się mocniej w mojej głowie, i uleciała do momentu zauważenia tytułu książki.
Szukając lektury do recenzji na ten kwartał, uznałem to za dobry wybór - pozycja relatywnie krótka (około stu stron), zawierająca sporo zdjęć i nie wyglądająca na wymagającą intelektualnie. Idealne na okres ogólnego braku czasu. Skoro zacząłem już o technikaliach, muszę przyznać że książka jest dobrze wydana - format jest odpowiedni, przez co dobrze dopasowuje się do ręki. Papier został tak dobrany, by nie był zbyt delikatny i by pozwalał na druk zdjęć, których jak na sto stron jest sporo (naliczyłem ich kilkanaście).
Jednocześnie sam dobór zdjęć (wliczając okładkę) osobiście wydaje mi się trochę sztampowy, a niektóre zdjęć przypominają pierwsze pozycje ze Stocka, po wyszukaniu tytułu rozdziału. W momencie gdy pojawiają się już ciekawe zdjęcia (np. przedstawiające budynki), brakuje ich odpowiedniego podpisania. Są to jednak tylko drobne niedogodności, i nie zmieniają mojego ogólnie pozytywnego odbioru książki ze strony technicznej.
Przystawki skończone, przejdźmy więc do głównego dania. Żywot błogosławionej mógłby stanowić podstawę do dobrego filmu. I nie mówię o nowym uniwersum - ale o samej historii życia Łucji. Rollercoaster jakich mało - nawet jak na członków niezwykłego klubu towarzyskiego zwanego Martyrologium Romanum.
Łucja od początku była pobożna i okazywała zainteresowanie sprawami wiary. Mieszkańcy Narni (bo stamtąd pochodziła) zauważali to, i inspirowani przykładem małej dziewczynki, sami oddawali się częstszej modlitwie. Łucja jednak nie była typową "świętą od kołyski". Mimo wychowania w znanej i poważanej rodzinie, znana była z żywej wyobraźni, przez co jej modlitwy były bardzo intensywne i jednocześnie naturalne (np. rozmawiała z cherubinkami namalowanymi na ścianę - które, jak mówi książka, jej odpowiadały). Doznała też szczególnej łaski - już w młodości doświadczyła mistycznych zaślubin z Chrystusem, co w żywotach świętych oznacza pełne oddanie życia Bogu. Nie mogło być jednak za łatwo. Zapowiadałem - rollercoaster.
Gdy dorastała, straciła ojca i trafiła pod opiekę wuja. Ten, chcąc dla niej jak najlepiej, zaaranżował dla niej małżeństwo z hrabią. Cnotliwa i piękna młoda kobieta była idealną partią dla takiego człowieka. Łucja poddała się woli opiekuna, choć czuła w sercu że nie jest to droga dla niej. Hrabia był dobrym człowiekiem, nie mógł jednak zrozumieć świata w którym żyła jego żona - przepełnionego modlitwą i skupionego na wzroście cnót.
Łucja, szukając drogi do realizacji swojego powołania, zdecydowała się wstąpić do Trzeciego Zakonu Dominikańskiego - czyli świeckich członków Zakonu Kaznodziejów. Już od średniowiecza większość głównych rodzin zakonnych posiada opcję "trzeciej drogi" - w skrócie, można zdecydować się żyć według zasad danego zakonu, jednak w sposób pozwalający na dalsze życie świeckie. Łucja, za przykładem swojej patronki, św. Katarzyny ze Sienny, wybrała Zakon Kaznodziejski, zwany potocznie dominikanami.
Dzięki protekcji wuja, jej postanowienie mogło się ziścić. Łucja dołączyła do zgromadzenia i opuściła swój rodzinny dom. Hrabia nie mógł się jednak z tym pogodzić i przez dwa lata bezskutecznie próbował się zobaczyć ze swoją żoną. W międzyczasie wokół Łucji narastały legendy o jej świętości, i stygmatach które miała otrzymać. Gdy mąż zobaczył Łucję, i zobaczył że plotki o jej darze są prawdą, bez słowa padł na ziemię. Odbyli ostatnią, oczyszczającą choć bolesną rozmowę. Nawrócony, hrabia zrzekł się wszystkich praw przysługujących mu jako małżonkowi błogosławionej, a następnie kilka tygodniu później sam wstąpił do zakonu Braci Mniejszych (czyli do rodziny franciszkańskiej).
To zdarzenie ładnie podsumowuje początek kolejnego rozdziału:
Romantyczna część historii błogosławionej Łucji kończy się w tym momencie. Jednakże jej życie dopiero się zaczęło.
I tutaj zaczyna się druga pętla rollercoastera. Łucja, jako poważana zakonnica, stygmatyczka i przełożona zgromadzenia, już w wieku około dwudziestu-kilku lat była celem wielu pielgrzymek, a tłumy gapiów i wizytujących stale odwiedzały klasztor. Wiedziała że wiele osób bardziej jest zaciekawione cudem niż relacją z Najwyższym. Chcąc żyć według tego, co zamierzyła, czyli w ciszy i modlitwie, Łucja poprosiła Boga o odebranie jej daru stygmatów. I tak się stało. A jednocześnie odwróciło to jej sytuację. Uznana za oszustkę, została zamknięta w celi, a rozmawiać pozwolono jej jedynie ze spowiednikiem. Mogła w pełni oddać się modlitwie w ciszy - otrzymała to o co prosiła. Jednocześnie bardzo cierpiała, ponieważ wiedziała że większość osób poniża ją w myślach, obgaduje i uznaje za najgorsze zło. Prosiła więc o wybaczenie takich myśli i słów wszystkim którzy czynili coś wbrew niej, a jednocześnie wiedziała że potrzebuje pocieszenia.
To pocieszenie przyszło po kilku latach w czasie wizji. W tym samym czasie modliły się dwie błogosławione, żyjące w tym okresie - Łucja oraz bł. Katarzyna z Racconigi. Rozumiejąc że jest ktoś, kto choć po ludzku obcy, łączy się z nią w jej cierpieniu, Łucja z pokorą i nową siłą przyjęła dalsze życie. Tak spędziła kolejne dekady, do swojej śmierci w wieku 68 lat. Cała sytuacja odwróciła się wtedy po raz ostatni. Choć umierała w niesławie, otoczona jedynie przez kilka sióstr, już w czasie pogrzebu tłumy oddawały jej cześć. Gdy po ponad 160 latach, w czasie beatyfikacji otworzono jej trumnę, ciało było nadal w pełni zachowane, a wokół unosiła się woń kwiatów.
Poprzednio
Dotychczasowe recenzje:
#4 Czy dusza jest większa niż Londyn? - recenzja dzieła Aelreda z Rievaulx
W tym sezonie
Poniżej załączam listę tematów, za które chcę się zabrać. Jeżeli któryś Ci się spodobał, daj znać w komentarzu!
- wnioski wychowawcze po moim Camino: po co być obcym, oraz dlaczego malowniczość jest tak ważna
- Święta Mitologia - rozwinięcie kilku poprzednich postów o cnotach i okazjach do bycia lepszym na przykładach herosów greckich. Etyka Nikomachejska jest już na półce, czeka na swoją kolej
- kontynuacja słowniczka duchowego inżyniera (czeka: barycentrum, propagacja, cybernetyka)
- teologiczna interpretacja czasoprzestrzeni i energomaterii
- szkice rozdziałów książki na bazie mojej wędrówki (tj.: zmuszenie się żebym zaczął w końcu pisać to co powinienem)
- geometria absolutu - czyli jak narysować nieskończoność (do geometrii przejdziemy pewnie po rozbudowaniu Słowniczka, pewne pojęcia mogą się przydać)