Zaczyna się od spektakularnego odkrycia: pewna partia polityczna chce zdobyć władzę! Potem mamy opisy zakulisowych działań, kopania dołków jeden pod drugim, usuwania i przywracania, a przede wszystkim żądzy rządzenia. No coś takiego! Kto by pomyślał? Konfederacja wybiera się po sukces parlamentarny! Nie może być! Przecież inne partie tego nie robią i pełne są szlachetnych idealistów! I oczywiście pan Marcin Kącki przechodził z tragarzami, wydając swój tekst („Chłopcy. Idą po Polskę”) kilka tygodni przed rozpoczęciem kampanii wyborczej. To czysty przypadek, a pan reportażysta kierował się zapewne pobudkami z gatunku tych szlachetnych. No wiecie, że faszyzm nie przejdzie oraz osiem gwiazdek i Konfederację.
Kącki już raz, o czym zdołałem się przekonać, był autorem paszkwilu. Mowa o „Białymstoku”, w którym postawił tezę, że stolica Podlasia to czarna dziura, do której wpadli wszyscy polscy antysemici i homofobi. Teraz próbuje po raz kolejny (po drodze były jeszcze wycieczki wrażliwego pana pisarza do Poznania i Oświęcimia, ale nie czytałem) tej samej sztuczki. Przy czym jest niczym inna wrażliwa osóbka – pani reżyser o nazwisku brzmiącym prawie tak samo jak marka sera. Oboje bowiem swoimi ostatnimi wypocinami przekonają tylko wiernych wyznawców, a część niezdecydowanych, za sprawą toporności przekazu propagandowego, zwróci się ku krytykowanej przez nich opcji.
Co więcej, muszę pana redaktora zmartwić, że „Chłopcy”, mimo wielkiego wytężania się, szydery i ironii, nigdy nie staną się dziełem Charliego LeDuffa, ani innych mistrzów amerykańskiego reportażu. Może sobie pan pisarz gonzować, ile fabryka dała, a efekt będzie zbliżony do internetowych wpisów na jakichś sokach z buraka lub w innych gadzinówkach. Co więcej, chaotyczna struktura jego książki (z której połowa opowiada o Korwinie) nigdy nie stanie się syntezą dotyczącą nielubianej przez niego partii. Autor, aby przywalić Konfie, odkurza przebrzmiałe już zjawiska internetowe jak Wykop, red pill, incele, staje również na uszach, próbując powiązać omawianą siłę polityczną z amerykańskimi zamachami dokonywanymi przez sfrustrowanych samotników. Zupełnie przypadkowo przywołuje również znaną piosenkę Kelthuza o Korwinie, bulwersując się jej pierwowzorem, tak jakby obce było mu pojęcie ironii. Kpi w dodatku z problemów współczesnych mężczyzn i nie ukrywa swojego poparcia dla postulatów skrajnej lewicy. Trudno więc jego najnowszą książkę nazwać reportażem; jest to raczej kompilacja kilku losowo dobranych tematów, które nawet nie ujawniają żadnych nowych faktów. Nic bowiem, czego dowiadujemy się o podwójnym życiu Korwina, nie stanowi tajemnicy.
Ci, którzy uważają, że zagraża nam prawicowa dyktatura, z pewnością po „Chłopców” sięgną i stwierdzą, że to bardzo dobra i ważna książka. Może nawet jakaś Julka uroni łzę nad biednymi kobietami, którym Konfa chce uniemożliwić aborcji. Nie zmienia to jednak faktu, że najnowsze dziełko pana Kąckiego to miałka i niezborna opowieść o wyimaginowanym faszyzmie, napisana na polityczne zamówienie i chcąca wpłynąć na wynik październikowych wyborów.
P.S. Oczywiście pan dziennikarz pisze „w Ukrainie” oraz „naukowczyni”. Stwierdza również, nie wiem, w jakim celu, że „ze słuchania heavy metalu” się wyrasta.
Marcin Kącki, Chłopcy. Idą po Polskę, wyd. Znak, Kraków 2023, ss. 386.