Wydarzenia ostatnich dni przypomniały mi o nieprzyjemnych chwilach przeżytych w lipcu. Zdarzyło się wtedy, że władze kosowskiego parapaństewka zakazały serbskiej ludności używania tablic rejestracyjnych wystawionych przez rząd w Belgradzie. Sami Serbowie zareagowali na to masowym protestem i budowaniem barykad, zaś władze Serbii postawiły w stan gotowości siły specjalne i rozmieściły je na swojej południowej granicy. Po paru dniach wszystko jakby się uspokoiło, ale co się namartwiłem, to moje. Kryzys na Bałkanach w obecnej sytuacji to oczywiście złe wieści z uwagi na geopolityczne znaczenie tamtego regionu, jego burzliwą historię i niestabilną teraźniejszość, a już zwłaszcza ze względu na krzyżujące się wpływy wiadomej federacji, USA i szeroko rozumianego Zachodu. Ostatnia rzecz, której potrzebujemy w naszych czasach, to powtórka z wygłupów Czarnej Ręki.
Miałem też osobiste powody do niepokoju, gdyż w ojczyźnie Tesli i Cecy mieszka moja serdeczna znajoma. Wieczorem zadzwoniłem do niej przy użyciu popularnej aplikacji. Cała rozmowa wyglądała mniej lub więcej tak:
„Ej, żyjesz tam? Jesteś bezpieczna? Co tam się u was odstawia?”
„Zaraz, ja nic nie wiem, właśnie wróciłam z fabryki.”
„No wojna w Kosowie, rewolucja, pożoga!!!”
„Daj mi parę minut, przejrzę nasze media”
.....
„Dobra, to samo co każdego roku, smutne klauny z Prisztiny trolują naszych, to i nasi się buntują. Uspokój się, nic wielkiego z tego nie będzie.”
„No ale przy obecnej sytuacji, wiesz, Rosja, Ukraina...”
„Typie, właśnie wróciłam po dwunastu godzinach szychty, mogą mnie jeszcze raz zbombardować i mam to gdzieś. Idę spać, dobranoc.”
Tutaj muszę wspomnieć, że kuleżanka z Południa przeżyła we wczesnym dzieciństwie przykry incydent, w którym główną rolę odegrał pewien absolutnie obronny sojusz, co to zawsze broni pokoju. W ulicę przed jej domem trafiła rakieta i co prawda nikomu nie stało się nic poważnego, ale niesmak pozostał. Nie powiem, trochę mi zaimponowała ta zrezygnowana zimnokrwistość. Zresztą zgodnie z zapowiedzią kolejny kosowski kryzys rozszedł się po kościach. O całej sprawie zdążyłem już zapomnieć, aż w końcu nadeszła połowa listopada i wiadoma tragedia na wschodniej granicy.
O Przewodowie dowiedziałem się popołudniem z plotek krążących po ćwierkaczu, jeszcze zanim rzecz oficjalnie wypłynęła w mediach. Poczytałem trochę, dowiedziałem się o planowanym nadzwyczajnym spotkaniu naszego rządu i wzruszyłem ramionami. Po powrocie z folwarku zaległem na kanapie i pogrążyłem się w słodkiej drzemce, z której wyrwał mnie telefon z Nowego Sadu. Niestety, mój rozespany mózg nie nadaje się do dyplomacji, więc wypluł z siebie frazę „don't worry, it's just that we're under atack”, co oczywiście wywołało paniczną reakcję. Uspokajanie rozmówczyni trwało jakieś dwadzieścia minut, ale w końcu się udało. Jako argument ostateczny podziałało „pamiętaj, co mi powiedziałaś wtedy w lipcu”.
Wieczorem otrzymałem jeszcze na pewnym darmowym portalu całą serię wiadomości od tej samej osoby. Poniżej przedstawiam kompilację, tzw. the best of:
Przyznaję, że podniosła mnie na duchu świadomość, że nie mogę dać się zabić, bo zostanę zabity jeszcze raz. Zresztą moja internetowa bańka też nie zawiodła, bo dostałem oferty uchodźstwa w Rumunii, Chorwacji i Austrii. Znajomy Kolumbijczyk przysłał mi zdawkowe „powodzenia na froncie”, co wywołało szeroki uśmiech na gębie. Nie ma co, dobrze znać zacnych ludzi, choćby i na odległość.
O rzekomej mądrości Wschodu słyszymy często. Jogi, koany, nie jedz salcesonu, bo zreinkarnujesz się jako prosiak w rzeźni. Tymczasem każdy kraj i region ma swoją własną mądrość, również słowiańskie Bałkany. W końcu ją sobie przyswoiłem. Nie spędziłem całego dnia na gorączkowym przeglądaniu niusów, nie szturmowałem bankomatu niczym barykady ani nie zrobiłem rajdu na najbliższą stację benzynową. Ot, resztę dnia spędziłem na pichceniu ajntopfa na najbliższe trzy dni (policzki wołowe, serdecznie polecam!) i odrabianiu codziennej lekcji ukraińskiego.
„Mogą mnie zbombardować i mam to gdzieś. Idę spać, dobranoc.”
Pierwsze zdjęcie wykonałem własnoręcznie przy użyciu łotewskiego kartofla. Którego nie było. Skrinszot umieszczony za zgodą autorki.