Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba była to wiosna roku 1932. Ojciec został zwolniony z pracy — pracował w parowozowni, przy naprawie lokomotyw parowych. W domu płacz, zgryzota i troska. To bowiem oznaczało, że zostaliśmy bez grosza, a o żadnej pracy, zarówno dla ojca, jak i matki, trudno było mówić. Po naradzie małżeńskiej, mama udała się do księdza infułata Sznarbachowskiego z prośbą o pomoc. Była to postać powszechnie znana, szanowana i bardzo szlachetna. Ksiądz pomógł — powiedział do mamy: „Idź do domu moje dziecko, zajmij się dziećmi i módl się, a wszystko będzie dobrze”. Nie upłynęły trzy dni od tej rozmowy, a ojciec został przyjęty z powrotem do pracy.
(Edward Waryszak, Wspomnienia)
Ksiądz Feliks Sznarbachowski zmarł 10 sierpnia 1931 roku, więc to musiała być jednak wiosna 1931 roku. Ksiądz infułat miał opinię wybitnego organizatora i działacza społecznego. Wielokrotnie był karany przez władze carskie za działalność religijno-narodową. Wybudował kilka kościołów. Wydawał liczne publikacje. W 1905 i 1915 roku z narażeniem życia ratował ludność żydowską w Szarawce koło Płoskirowa i w Ołyce na Wołyniu od pogromów dokonywanych „przez najrozmaitsze partye, bandy i oddziały bolszewików i niebolszewików ukraińskich i moskiewskich” (to jego własne słowa z listu opublikowanego w Kurjerze Warszawskim 26.7.1919 roku). W latach 1920-1921 odbył podróż do USA, gdzie w prasie polonijnej przeciwstawiał się prowadzonej przez niektóre środowiska żydowskie, zniesławiającej kampanii oskarżeń Polaków o dokonywanie krwawych pogromów ludności żydowskiej na Kresach Wschodnich. Zbierał tam również wśród Polonii fundusze na budowę kościoła w Kowlu. Jak można przeczytać w książce „Kowel. Przewodnik Historyczny” Eugeniusza Rachwalskiego (Wrocław, 2004): „Pogrzeb zgromadził kilkunastotysięczny pochód ludzi wszystkich wyznań i narodowości ze swoimi duchownymi na czele odprowadzających wielce zasłużonego dla kościoła i miasta kapłana na wieczny spoczynek koło zbudowanego przez niego kościoła”.