Słuchane z 2018 roku - Top 10

in #polish2 years ago

Moje podsumowania dobiegają już końca, a tym razem opisuję, jakie najciekawsze płyty ukazały się cztery lata temu. Jak ostatnio, najwięcej tutaj klasycznego metalu. Przeczytajcie i posłuchajcie!

2018a.jpg

Evangelist - Deus Vult

Polscy doomsterzy na swoim trzecim albumie pokazali, jak powinno grać się tę odmianę metalu. Bywa więc podniośle, rycersko, a charakter całości dopełniają średniowieczne teksty, wcale aż nie tak dalekie od katolickiej ortodoksji. Na poprzednich albumach kapeli zawsze czegoś mi brakowało, ale „Deus Vult” jest już dziełem kompletnym.

Fifth Angel - The Third Secret

Powrót po latach i najlepszy album Fifth Angel? Trudno do końca stwierdzić, bo zespół wydał w latach 80. tylko dwie płyty i tyle go widziano. Pierwsza była typowo powerowa, utrzymana w amerykańskim stylu, a druga komercyjna i hardrockowa. Obie bardzo lubię, ale trzecia wystrzeliła w kosmos apokaliptycznym heavy metalem odnoszącym się do historii objawień fatimskich.

Gatekeeper - East of Sun

Kanadyjska nadzieja epickiego metalu i jej debiutancki album, na którym odnajdziemy sporo długich, rozbudowanych utworów. Dominuje w nim tajemniczy nastrój, pojawiają się również wyraźne wpływy doom metalu. Dla fanów Manilla Road czy Cirith Ungol będzie jak znalazł, tym bardziej, że teksty również pozostają w konwencji, podejmując tematykę heroic fantasy.

In Twilight's Embrace – Lawa

Ten polski zespół zaczynał od nieciekawego metalcore'a, a jego ewolucja twórcza doprowadziła go do black metalu. Na „Lawie” nawiązuje do Mickiewiczowskich „Dziadów”, tworząc trzydzieści kilka minut transowego rytuału, w którym pojawiają się pokutujące dusze, guślarz oraz oczywiście kocioł z wódką. Tytuł albumu wiąże się również z adaptacją filmową dramatu nakręconą przez Tadeusza Konwickiego.

2018b.jpg

Judas Priest – Firepower

Najlepszy album Judas Priest od czasów „Painkiller”. Po tym, wydanym w 1990 roku albumie, zespół najpierw zgubił oryginalnego wokalistę, a po jego powrocie, już w XXI wieku, zagubił się również muzycznie, nagrywając nudne kloce. „Firepower” jest zaskakująco świeży i przebojowy. To taki Judas Priest, którego wszyscy chcą słuchać.

Professor Black – Sunrise

Kolejna odsłona twórczości człowieka z muzycznym ADHD, czyli Chrisa Blacka, znanego z wspomnianych przeze mnie przy okazji poprzednich podsumowań High Spirits oraz Dawnbringer. Pan profesor na „Sunrise” uczy, jak powinno korzystać się z dziedzictwa Bathory. Począwszy od charakterystycznej czcionki na okładce, skończywszy na muzyce, wszystko na tej płycie jest hołdem dla „Hammerheart” oraz „Twilight of the Gods” Bathory. Nie jest to, rzecz jasna, nic oryginalnego, ale na tle podobnych hołdów wyróżnia się jakością oraz świadomością podjęcia pewnej gry ze słuchaczem.

Rival – Prophecy

Powrotny album mało znanego amerykańskiego zespołu heavymetalowego. Poprzedni ukazał się w 2004 roku. Niestety, kapela jest tak undergroundowa, że rzeczony album ma jedynie dwie oceny w serwisie Rate Your Music, w tym jedną wystawioną przeze mnie. A przecież jej muzyka zasługuje na większą atencję. To rasowy, amerykański heavy metal, który jest dość szorstki, a z drugiej strony przebojowy. Może po tym wpisie posłucha go trzecia osoba?

Seven Sisters - The Cauldron and the Cross

A to już brytyjscy heavymetalowcy z młodej kapeli noszącej nazwę jak jedna ze stacji metra w Londynie. Grają ładnie, hiciarsko, ale z pewnym epickim zacięciem. Z pewnością mają potencjał, chociaż tegoroczny album już mi się nie spodobał. Tutaj jednak wszystko jest na swoim miejscu, szczególnie dla miłośników europejskiego, bardziej wygładzonego grania.

2018c.jpg

Schröttersburg – Melancholia

Jedyny w tym zestawieniu niemetalowy album to trzecia już płyta płocczan. Po nie do końca udanym „Ciele” na „Melancholii” wszystko wróciło na prawidłowe miejsce. Mamy tu bowiem do czynienia z nowocześniej odczytaną zimną falą, w której oprócz falowości liczy się również punkowy etos i takaż ekspresja. Dla fanów „Pornography” The Cure jak znalazł.

Visigoth - Conqueror's Oath

Kończymy za to kolejnym metalowym uderzeniem. Pochodzący z USA Visigoth gra epicki, barbarzyński, ale do pewnego stopnia wygładzony heavy metal, w którym jak ryba w wodzie czują się wszyscy fani heroic fantasy. Muzyka tnie niczym miecz Conana, a największy przebój „Traitor's Gate” zostaje w głowie na długo.